Follow my blog with Bloglovin
Mamy końcówkę marca, przednówek już powoli za nami, przed nami wiosna z całym swym urokiem i amokiem. Amokiem sprzątania, siania, sadzenia, pielenia, koszenia etc. Czyli the never anding story czas rozpocząć :) A mnie jakoś wzięło na ... no właśnie na co? Na wrzucenie na luz, na regenerację akumulatorów, na pauzę przed rezurekcyjną? Sama nie wiem jak nazwać ów stan. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam "z daleka od świata", wyłączyłam telefon, w wirtualnym świecie niemal mnie nie było. Z góry przepraszam wszystkich, którzy próbując nawiązać ze mną kontakt słyszeli "oddzwonię". Tak oddzwonię, odpiszę itp, w najbliższym czasie. Bo już wróciłam. Ale od początku...

Marzec przywitał mnie dwojako. Z jednej strony totalnym rozładowaniem baterii, z drugiej głową wrzącą od pomysłów. Do tego przyroda i otoczenie kipiało energią wołając hop hop, tu jesteśmy weź nas w swe ręce, obrób, przerób, użyj. A mi jakoś ciało odmawiało posłuszeństwa. Głowa mówiła ręce rusz się, ręka nie drgnęła nawet. Do tego mój 9 miesięczniak rozpoczął przygodę z raczkowaniem, staniem i chodzeniem przy meblach w jednym czasie. Jakby tego było mało szły górne dwójki i niosły ze sobą katar. Gdzie nie spojrzałam, pełno było pracy i marzeń o niej... no i zbliża się TEN czas, czas Męki i Zmartwychwstania. 


Tak więc jak widzicie miałam dwa wyjścia: albo zfiksować, albo nacisnąć guzik SPOWALNIACZ czasu. A tak, tak jasne, że mam taki guzik, każdy z nas go ma, a znajduje się on w naszych głowach. Trzeba do niego dotrzeć i nacisnąć. A wtedy wszystko czym tak naprawdę nie musimy się zajmować ( mimo, że wydaje nam się to konieczne) wylatuje poza ramy naszego postrzegania. Zostajemy tylko z tym co w danej chwili chcemy. I ja chciałam... chciałam zatrzymać klatkę w filmie i powtarzać ją od nowa. Tak też powtarzałam klatkę filmu swego życia całe dwa tygodnie. I nawet nie wiecie jak wielką, uzdrawiającą moc miał ten zabieg. Zabieg na duszy i ciele.

A oto ta klatka:

Słoneczny dzień, końcówki marca. Ptaki budzą trelami 9 miesięczną Majeczkę, Majeczka postanawia obudzić swą mamę. Staje w łóżeczku i zaczyna wykrzykiwać po swojemu. Mama otwiera oczy, spogląda w stronę córki, ta rozpromienia się w uśmiechu. Razem idę do babci, która jeszcze śpi, Maja budzi babcię serią bababababab, wspólne polegiwanie w łóżku, wygłupy i śmiechy. Później, jeszcze w piżamie, nieśpieszna kawa z mlekiem i ciastkiem, owocki dla Majeczki. Drzemka Małej, w czasie której szybko ogarniamy dom i nastawiamy obiad, albo wspólne myjemy okna i pierzemy firanki. Całe godziny na dworze, drzemki w wózeczku, prace w ogrodzie, bielenie drzewek, sznury prania w sadzie, kolejna kawka na dworze. Pierwsze koszenie trawy, które bardziej zbieraniem liści jesiennych nazwać można, wędrówki bezdrożami, obiady. Robienie wiosennych bukietów do wazonów...rozmowy, wspomnienia, snucie planów.

Trzy kobiety, trzy pokolenia w już 4 pokoleniowym domu. Wychowała się w nim moja mama, ja spędziłam pierwsze lata życia, a teraz wzrasta w nim moja córka. A nad tym wszystkim myśl o babci, która gdzieś tam z góry patrzy na nas.
 Uwielbiam spacery. Spacery same w sobie, wędrówki, tułaczki bez celu przed siebie, gdzie oczy i nogi poniosą. Tą miłość do pieszych eskapad zaszczepili mi rodzice. Spacerowaliśmy w dzieciństwie codziennie. Nawet mamy własną klasyfikację spacerów: spacery wieczorne, nocne, spacery na fiołki i po liście. Spacery długaśne bezdrożami w nieznane tereny, bez mapy ot tak po omacku. Spacery po lesie, na jagodach czy grzybach, etc.... Pamiętam jak będąc nastolatką na "randki" wybierałam się na spacery. Kiedy po latach jeden z owych wspólnych randkowiczów wyznał mi, że wspomina nasze spacery jak tor przeszkód i zarazem sprawdzian dla kandydata na "chłopaka", nie bardzo rozumiałam o co chodzi. Okazało się, że nie dla każdego "chodźmy na spacer", oznacza kilkugodzinną wędrówkę po okolicznych wioskach, wąwozami czy opuszczonymi torowiskami, brodząc po pas w pokrzywach ;)





Ta miłość do zagubienia się na chwilę wśród pól, łąk, lasów, drzew, z daleka od zgiełku ulic, zatopienia w dźwiękach przyrody pozostała mi do dziś. A wraz z nadejściem wiosny, nadszedł okres intensyfikacji wędrówek. Wychodzimy na dwór codziennie. Jednak to wtedy kiedy świeci słońce, a nad polami zaczynają śpiewać skowronki! wędruje nam się najlepiej. Tak więc kroczymy dzielnie polnymi drogami, zachwycając się krajobrazem i pięknem wczesnej wiosny. Nasz wózeczek dzielnie stawia czoła wszelkim nierównościom terenu, a córka dotrzymuje Mamie towarzystwa, lub błogo zasypia.