Na pierwszy ogień - mus jabłkowy dla Mai. To kolejne małe marzenie spełnione - przecierki owocowe dla dziecia własnej roboty. Szkoda, że nie mam magicznej szuflady, klasera lub skrzyneczki, w której mogła bym zamykać wszystkie te zrealizowane już mini marzenia oraz wielkie marzeniska, a później przeglądać w słotne jesienne wieczory siedząc w fotelu przy kominku z siwizną na głowie i kubkiem kakao w ręce. Musiki zrobimy z jabłek, gruszek i dyni. Soczki z czarnego bzu i jeżyn. Mam jeszcze smaczek na własny przecier pomidorowy, może się uda.
Mieszkając na wsi, poczuć można to co w mieście dawno zagłuszone zostało, specyficzny instynkt przetrwania. Instynkt, który mimo XXI wieku tkwi głęboko pod skórą, i odzywa się głośnym echem minionych epok, kiedy to cały rok był zorganizowany wokół przygotowań do zimy, a jesień właściwie głównie tym przygotowaniom poświęcona. I cytując Pana JRR Martina "Winter is coming"... a skoro idzie, trzeba się do niej przygotować. Kiedy mieszkałam w dolnośląskiej stolicy moje przygotowania ograniczały się do zmiany garderoby na cieplejszą, zakupu zapasu kakaa i ciepłych skarpet, w których przesiadywałam pod kocem w zimowe wieczory z książką w dłoni. Teraz zamawiamy węgiel, przygotowujemy drzewo do kominka, zbieramy cebulę, suszymy kwiaty lipy i miętę na zimowe herbatki, kroimy i zamrażamy lub kopcujemy...
Winter is coming but autumn already is here ;)