Follow my blog with Bloglovin
Zimne poranki i wieczory zimne, wcześnie zapadające z zapachem dymów z kominów... Tak zastałam wrzesień po powrocie z urlopu spędzonego na gorących plażach. Pomyślałam sobie... czas do Jot. Dawno mnie tam nie było, weekendy zapracowane nie pozwalały na wizyty wsiowe. Trawa do skoszenia, liście do zgrabienia, rośliny do przygotowania pod zimowe sny... Myślę - jadę! I pojechałam....


A tam... trawa do kolan, zielona i soczysta, róże całe w kwieciu, kwitnie groszek, kwitną malwy, liście zielone. No i gdzie ta jesień się pytam? Do Jot. widocznie wysłała jedynie posłańców, jak ksiądz ministrantów przed kolędą: "przygotujcie się, idę"...no dobrze ale pod którym numerem jesteś? Chyba jeszcze daleko bo wino ledwo zaczerwienione, kilka listków zdobi trawnik, jabłka czekają na zbiory. A poza tym nic.


Właściwie zadowolona z zaistniałego stanu rzeczy myślę, ech dobrze tylko trawa do skoszenia, szybko pójdzie... No i poszło tyle, że w ślimaczym tempie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio używaliśmy kosy. A tym razem pierwsze sianokosy kosą ( prawdziwą, nie jakąś tam spalinową), następnie grabienie  i wywożenie skoszonej trawy. Drugi etap - kosiarka z koszem. W efekcie kosiliśmy cały dzień...

Przyroda zachwyca jeszcze żywą feerią barw, nic nie robiąc sobie z zapowiedzi srogiej zimy ze śniegami już od października. Jak gdyby nigdy nic jest gorąco, pachnąco i kolorowo.

 
Jedyne co niepokoi w otaczającej aurze to muchy, które gromadnie zakładają gniazda. Może wiedzą coś o czym my nie wiemy?