Follow my blog with Bloglovin

Dziś Majeczka kończy 7 miesięcy! Każdy z nich wydaje się krokiem milowym. A gdzież ona podąża tymi milowymi krokami, niczym kot w butach? W życie, w dorosłość, w samodzielność...

Na szczęście zanim to wszystko nastąpi, jeszcze wiele pięknych kroków przed nami. Chcemy cieszyć się każdym z nich i w każdym odnajdywać szczęście i siebie nawzajem. Chociaż czasem bywa ciężko, bo ząbkujemy, bo mamy kolejny skok rozwojowy, bo z pięknie przesypianych nocy zrobiły się pobudki co 3 godziny...


Dlaczego My mamy, a nie ona ma? 

Właśnie dlatego, że jesteśmy w tym wszyscy razem i jej życie jak sternik okrętu wyznacza kurs naszym życiom, naszym myślom, troskom ale i sukcesom i radościom. Każdy nowy ząbek ( mamy ich dwa), każda nowa umiejętność ( pełzamy do przodu, turlamy się, jemy chrupki kukurydziane, siedzimy z lekkim podparciem i wiele innych) to trud i sukces Jej i nasz.

Siedem miesięcy to wystarczająco dużo czasu żeby móc stwierdzić jak nam się tutaj we troje mieszka i wychowuje. Napiszę Wam, że... jak zwykle są wady i zalety.

Mai jest wspaniale! 

Dużo miejsca w domu i poza nim, codzienne wędrowania, pełzanie za kotem, jabłuszko zawekowane przez mamusię, świeże powietrze, pachnąca wiatrem kołderka, cisza i spokój przerywane szczekaniem psów i krzykami wróbli. A najlepsze dopiero przed nią, wiosna, ciepłe słońce, motylki, kwiatuszki, zabawy na trawie i w piaskownicy... Nawet miejskich atrakcji jej nie brakuje, bywa z nami w galeriach handlowych, u znajomych i rodziny, ma kontakt z innymi dziećmi. Myślę, że z punktu widzenia malucha lepiej być nie może.


A jak to widzą rodzice? 

Jest cudownie, co nie oznacza, że nie mogło by być lepiej. Stąd ogłoszenie parafialne! Zapraszamy do zamieszkania w najpiękniejszej wsi w Polsce! Bardziej urokliwego miejsca nie znajdziecie :P Do walorów przyrody dołączamy walory towarzyskie, czyli nasze skromne osoby :D Kawki, ciasteczka, wspólne spacery, urządzanie domu, pielęgnacja ogródka, grille, wieczorne dumania przy kominku lub ognisku, dożynkowe harce, spontaniczne wypad do miasta lub nad pobliskie jezioro! I wszystko to w gratisie.



Tak moi drodzy towarzystwa nam trzeba... A szczególnie wyposzczonej towarzysko matce, która może wędrować tą wsią i jej drogami i bezdrożami godzinami, a żywego ducha nie uświadczy! I wiem dobrze, że w wielkim mieście też samotnym być można. Ale ja już do mijanych psów mówię dzień dobry... ech. Wbrew pozorom to nie jakaś wymarła miejscowość, a spora liczebnie wieś z pokaźną jeszcze grupą młodych ludzi. Nawet kilka kobiet z wózkami się znajdzie. Maja ma troje rówieśników... Ale mi bratniej duszy trzeba, takiej która nie robi wielkich oczu na wieść, że kot nasz nie ma własnego legowiska, tylko zwyczajnie w łóżku z nami sypia ;)

Wiosna to czy zima?

A tymczasem jakieś przyrodnicze dziwy się dzieją! Kaczki latają nie w tym kierunku co trzeba, hiacynty szykują się do kwitnienia, narcyzy i żonkile już świeżą zielenią cieszą oczy, ptactwo w zagrodach pieje i krzyczy z zachwytu, a ja muszę kurtkę rozpinać bo styczniowe słońce o pot na czole przyprawia. Czy to zima wciąż, czy już wiosna?
Wracamy do cyklu sielsko - anielsko, ale nie zawsze ...

Wielki Brat Patrzy

O tym, że na wsi wieści rozchodzą się z prędkością światła wiedziałam. Im mniejsza społeczność tym większa ekspozycja... jasne. Naszą wioskę zamieszkuje około 180 osób,  kontakty utrzymuję może z dziesięcioma rodzinami, kolejnym dziesięciu potrafię przypisać nazwisko do miejsca zamieszkania. I na tym  kończy się moja wiedza odnośnie sąsiadów. Przeprowadzając się tutaj postanowiłam nie nawiązywać silnych więzi społecznych, nie wchodzić w komitywy itp. Życ z każdym w zgodzie i utrzymywać poprawne stosunki sąsiedzkie. Niestety okazuje się, że na wsi istnieją silne podziały, są obozy, są ich liderzy i zaplecze. Stare, pokoleniowe zaszłości nadal rzutują na życie i relacje. Nie każdy z każdym rozmawiać powinien, a mówienie napotkanemu sąsiadowi dzień dobry nie jest tak oczywiste jak mniemałam. Co więcej nie z każdym przy stole dożynkowym usiąść należy bo kiedy siedzisz z jednymi to znaczy żeś ich popleczniczk. Jeżeli rozmawiasz z drugimi to znaczy, że donosisz o czym ci z którymi siedziałaś rozprawiali. Połapać się w tym galimatiasie nie sposób i ja nie zamierzam.

Jednak o raju! Jakaż naiwna byłam sądząc, że żyjąc sobie na końcu wsi pod lasem, nikomu w oczy się nie rzucam, nikogo nie kłuję i dla nikogo tematem do rozmów nie jestem. A guzik prawda. Niedługo miną dwa lata naszej tu bytności i jak się okazuje to nadal świeży i chętnie odgrzewany temat. Nawet ludzie których nie znałam, ba nawet nigdy wcześniej nie widziałam, w pierwszym kontakcie wiedzą o mnie dużo więcej niżbym sobie tego życzyła. Abstrahuję już od tego czy posiadane przez nich informacje są prawdziwe czy nie. Po prostu wiedzą, interesują się i nie uważają za nietaktowne w pierwszym kontakcie wypytać o wszystko co ich ciekawi. A wiedzę czerpią ze wszystkiego. Z tego czy w niedzielę słychać u nas kosiarkę, czy przed odpustem przystrzygliśmy trawnik, czy i jak często widują nas w Kościele, etc. Zasypana gradem pytań zazwyczaj próbuję taktownie wybrnąć z sytuacji nie pozostawiając jeszcze więcej informacji do rozważania. Najlepiej wtedy sprawdza się zwykła zmiana tematu na rolę lub pogodę, a ostatnio wybawieniem jest Majeczka. Zaglądnięcie do wózka w celu poprawienia kocyka czy sprawdzenia ciepłoty rączek szybko wybija rozmówcę z toru myśli i już można czmychnąć dalej.

Ekspozycja społeczna i lawinowy przepływ informacji sprawia, że łatwo się "narazić". Wystarczy wypowiedzieć pogląd niezgodny z opinia większości i już jesteś persona non grata. Bo nic tak nie jednoczy jak próba wprowadzenia zmian, nowości, zejścia z wytyczonej ścieżki. Zapomnij człowieku o próbie edukacji na temat paskudnego życia psów na półmetrowym łańcuchu, lub o konieczności spacerowania z pupilami na smyczy. Zapomnij o zwróceniu uwagi na bezprawne wycinanie drzew... w końcu nie są twoje, a niczyje wiec co się sadzisz. Jakoś rok temu pisałam o walce z wiatrakami. Jak się okazuje walkę wygrałam - i nie przypisuję sobie tej zasługi - po prostu tak się złożyło, że ich nie będzie i nie wiadomo komu to zawdzięczać. Może sam sygnał że ktoś się nie zgadza, może wypowiedzenie swojego poglądu na spotkaniu z burmistrzem, a może po prostu inwestor się wycofał. Nie mniej jednak był to czas kiedy czułam się nieco trędowata... jakby przebywanie ze mną skutkowało byciem antywiatrakowcem ;)

I chyba tylko dzięki temu, że mieszkają tutaj naprawdę fajni ludzie, ta ekspozycja społeczna jest do zniesienia. Czasami bywa przyjemna, a nawet pożyteczna. Bo pomimo typowo ludzkiej ciekawości, wszechobecnych wieści zza płota, istnieje też wielka życzliwości i chęć niesienia pomocy, o którą tak ciężko w anonimowych wielkomiejskich społecznościach.

Ciąg dalszy nastąpi...
Za nami Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Było pięknie, magicznie, rodzinnie. To pierwsze Święta u nas w Jot. i pierwsze Święta z naszą Majeczką. Wbrew obawom udało się przygotować wszystko i dopiąć na ostatni guzik. Okna jakoś się umyło, porządki w każdym kącie porobiło, nawet dekoracje powstały. Swój udział miałam również w przygotowywaniu Wigilijnej wieczerzy. Kutia smakowała jak nigdy, a wieczorne krojenie sałatek i ucieranie ciast z pomocą męża (mikser odmówił posłuszeństwa ;) szło nie tylko szybko ale i bardzo przyjemnie.

Uwielbiam okres przedświąteczny, dom pachnie aromatyczną herbatą, cytrusami i świeżością suszonej na dworze pościeli. Wkrada się zapach piernika i choinki. Stopy grzeją ciepłe, wełniane skarpety a kominek i blask świec dodają szczególnego uroku.

Jednak nie zapominam również o tym co najważniejsze - o istocie tych Świąt - Bogu. Bo czy ma sens stawianie drzewek a pod nimi prezentów, pichcenie smakołyków i dekorowanie wnętrz, kiedy nasze Wnętrze - nasze serce i dusza zostają na planie dalszym? Kiedy nie mamy czasu na rekolekcje, spowiedź czy niedzielną Mszę? Kiedy wolimy myśleć o Świętach jako o White Christmas i słuchać Franka Sinatry zamiast "Lulaj że Jezuniu..." 


Wiadomo, że wszystko dla ludzi! I u nas Franio też leci, ale kiedy zbliża się 24 okienko kalendarza adwentowego, zmienia się też klimat w naszym domu. Panuje więcej zadumy, rozmyślania i rozmów o Dzieciątku które narodziło się 2014 lat temu i na nowo ma narodzić się w naszych sercach i domach w Wigilię. I powiem Wam, że nawet te kolejki do konfesjonałów mają jakąś magię w sobie... a stanie w nich sprzyja refleksji... to taka nasza podróż za gwiazdą.

Mimo, że nasza córka ma zaledwie sześc miesięcy, mówiąc jej o Świętach, zapoznajemy ją z tajemnicą Bożego Narodzenia i mówimy o Jezusie, nie tylko o Mikołaju czy pierniczkach. Bez tego Święta były by dla mnie wydmuszką... bańką mydlaną. 

W okresie przedświątecznym przeczytałam tak wiele relacji z przygotowań do Świąt, niestety nie znalazłam w nich słowa o Bogu, o Dziecięciu i tym, że to Jego narodzenie Świętujemy. Mam nadzieję, że albo czytam po prostu takie blogi, albo ich autorzy nie lubią dzielić się tym co głęboko w sercach i dlatego skupiają się na "zewnętrznej" warstwie Świąt.

U nas dziś sypnęło śniegiem, świat biały, czysty, świeży i taki piękny... Jak tylko pług utoruje nam drogę, zakładam zimowe opony do wózka i ruszamy na spacer :)

I jeszcze na koniec spóźnione, ale szczere i w duchu powyższych rozważań życzenia na Nowy 2015 Rok...

Kochani... aby wszystko co robimy, stało na solidnych fundamentach i jak najmniej wydmuszek w naszych życiach!
Dosiego Roku!