Follow my blog with Bloglovin
Co nam najbardziej doskwiera... brak kuchni. Oczywiście pomieszczenie jest i prowizoryczna kuchnia też. Jednak daleko jej do komfortu kuchni funkcjonalnej, dodatkowo oko cieszącej. Lodówka i gazówka pamiętają jeszcze ręce mojej babci, stół i kredens zresztą też. Wspomnę tylko, że było to daawnooo temu.

Taki stan rzeczy wynika zapewne z faktu, że dla nas kuchnia jest najbardziej skomplikowanym logistycznie, estetycznie, etc. projektem. Każde z nas ma swoje wymagania względem niej. Dla mnie najważniejsza jest funkcjonalność połączona z estetyką. Kuchnia ma być jasna z ciemnym blatem. Oszklone szafki ze szprosami, z centralnie umieszczonym piekarnikiem i zlewem pod oknem. Mój luby stoi na stanowisku, że wszystko ma być porządne i na lata. Zwraca więc baczną uwagę na prowadnice, zawiasy, wykończenie frontów, etc. Moja mama napomina:  duży blat, z dużą powierzchnią roboczą. Najlepiej też dla nas wszystkich było by gdyby majątku owo spełnienie kuchennych marzeń nie kosztowało.

W efekcie długo trwających dyskusji i zabiegów powstał projekt. Powstał on w naszych głowach, po czym przeniósł się do programu graficznego i tak naszym oczom ukazała się ona...




kuchnia naszych marzeń... Wiemy teraz już dokładnie jak wygląda i bardzo, bardzo nam się podoba. Ostatnim etapem jest znalezienie wykonawcy. Propozycję mamy na razie jedną - 15 tyś. bez osprzętu... troszkę to drogo. Mam nadzieję, że uda się znaleźć coś tańszego.

Tymczasem wracam do mojej prowizorki obiad robić. Pa.

Jestem wieśniaczką! Jestem z tego dumna! Haha... śmieszne ale jakże prawdziwe ;)

...dzwoni telefon, na wyświetlaczu Tata...halo.... Tata: no jak tam wieśniaczka żyjesz...


Takie telefony odbieram nie tylko od swoich rodziców. Sądzę, że nie każdy tak naprawdę wierzył w naszą przeprowadzkę. Wcale się temu nie dziwię. Zabawę w wieś na serio zaczęliśmy może z 5 lat temu, początkowo kształciliśmy się ogrodowo, oczyszczaliśmy, wycinaliśmy, sadziliśmy, etc. Później, jakieś 2 lata do tyłu, przyszedł czas na dom... trwa on do dzisiaj... W tym okresie spędzaliśmy na wsi niemal każdy weekend i dłuższe pobyty urlopowe. I tak chyba części słuchaczy naszych opowieści myślało, że będzie zawsze, że weekendowo, że taka dacza na wsi... a tu mieszkają i nawet nie narzekają, i dojazdy nie straszne i nuda nie doskwiera...

Pierwsze tygodnie życia tutaj nasuwają wiele spostrzeżeń. Aby nie było tak sztampowo, że tylko sielsko i anielsko, zacznę od tych mniej oczekiwanych i mniej pożądanych.
Nie jestem perfekcjonistką, ani też pedantką, może i miewam napady owych skłonności ale raczej krótkotrwałe. Jednak nie jest mi na rękę, że nasz dom brudzi się w zastraszającym tempie, najgorzej mamy z podłogami... piasek, kurz, etc. No normalnie ze szczotą bym wiecznie latała...
W swojej naiwności sądziłam, że większy metraż to i mniej brudzić się będzie... nic bardziej mylnego. Nadzieję na poprawę sytuacji upatruję w ganku i tarasie, dzięki którym nie będziemy prosto z piasku, lub trawy wchodzić do domu i może pozostawimy część brudu na owych przyległościach...


Muchy! O zgrozo... chów zeszłoroczny, a może i jeszcze starszy... Mieszkały sobie na strychu, spokojnie nic nikomu nie wadząc, a tu się ludzie za strych zabrali. Nie dość że otworzyli go na niższe kondygnacje to jeszcze dach zmienili, wełną i folią izolacyjną wszystkie dziury pozatykali... Nie było problemu kiedy w śnie zimowym ciepło było i selekcja naturalna wystąpiła w znikomym procencie. Jednak teraz słońce w okna świeci i na strychu ciepło. Do życia się toto obudziło i wydostać nie może. W związku z czym lata i bzyczy i na dolne piętra zapuszcza bezczelnie. Bezrozumne też jakieś, bo jak okna otwieram, nie wie co ma z tym faktem począć i bezradnie obija się o szyby... Więc wyboru wielkiego nie mając, sukcesywną eksterminację odkurzaczową przeprowadzamy.

Nosi mnie...tak nosi mnie i wodzi mnie...spoglądam za okno.. och pograbiła bym, poprzycinała coś psadziła.... i tak stale w ogrodzie siedziała. A tu i dom ogarnąć trzeba, pranie zrobić i obiad, do rodziny w gości się wybrać... e tam ja wolę w ogrodzie...

I tak oto zamieniam szpilki, w których biegałam po mieście na kalosze, w których brodzę po ogrodzie.
Sypialnia, jak wszystkie pomieszczenia w domu, jest jeszcze nie wykończona. Brakuje komody, lampek i szafek nocnych, ale klimat ma już taki o jaki mi chodziło. Jest jasno, przytulnie i ciepło. Bardzo dobrze nam się tu odpoczywa, a z łóżkiem i materacem trafiliśmy w 10!


Naturalne kolory i materiały (wiklina, drewno), współgrają z bielą mebli i srebrem w dodatkach.


Zależało mi na neutralnej kolorystyce, tak aby zmieniać klimat wnętrza kolorami. Do tej pory zgromadziłam trzy zestawy kolorystyczne dodatków: fioletowy, zielony i szary. Zieleń na wiosnę, szarości w zimie a fiolety na jesień. Staram się trzymać tej triady i ewentualnie powiększać jej skład. 


Dzięki temu nie mam większego problemu ze zbędnymi lub niepasującymi dekoracjami. Mam nadzieję, że już niedługo uda nam się dokupić pozostałe elementy i pokazać sypialnię w wersji docelowej.