Follow my blog with Bloglovin

Kilka dni temu wkroczyliśmy w 11 miesiąc życia Mai. Trudno uwierzyć, że rok temu o tej porze, z wielkim brzuszkiem wędrowałam polnymi ostępami, zastanawiając się kiedy ten mały człowiek zechce opuścić przytulne wody i zawitać na świat. Dziś ten mały - wielki człowiek, raczkuje z prędkością światła, włazi i złazi z kanapy, staje, siada, kładzie się i żadna zmiana pozycji, nawet najbardziej gwałtowna mu nie straszna.


Poza rozwojem motoryki, nasza córcia nabyła ostatnio wiele nowych umiejętności. Robi pa, pa, bije brawo, posyła buźkę, pokazuje jaki dobry był obiadek, pokazuje jak sroczka kaszkę gotowała oraz że jest cacy (głaska się wtedy po główce). Kiedy jest głodna mówi am i głaszcze się po brzuszku. Tuli misie i pokazuje gdzie mają różne części ciała (oczy, uszy, łapki itp) i robi cześć potrząsając złapaną dłonią czy łapką misia. Lula lale i kładzie je do łóżeczka. Przytula się i daje buzi. Woła też prawidłowo na widok domowników, mama, tata, baba, dziadzia. 


Oprócz tego wypowiada słowo szesccc lub podobnie brzmiące mówiąc "cześć". Rozmawia z nami jak najęta, tworzy przeróżne zbitki sylab. A ostatnio zaczęła też śpiewać lala, w zadany jej rytm. Wystarczy odpowiednio zaśpiewać lala, a ona powtórzy. Tańczy od małego, teraz jak to robi (swoje chwiejasy, wygibasy;) wygląda jak mały raper. Pokazuje paluszkiem jak coś chce, lub kiedy pytamy gdzie jest piesek w książeczce. Zabawy klockami, piramidami, zakładanie okręgów na patyk i inne zręcznościowe zabawy ma w jednym paluszku. Nauczyła się wchodzić po schodach na czworaka i ku naszej zgrozie, ale i wstyd się przyznać małej pomocy - kiedy zaczęła wykazywać zainteresowanie asekurowaliśmy ją w tej czynności i tak jej się spodobało, ze teraz mamy z tym istne utrapienie. Bramkę założyć musimy już koniecznie. Myje z nami ząbki, pluska się w dużej wannie, je ładnie niemal wszystko, duże, miękkie kawałki warzyw, banana, biszkopty. Niezła z niej cwaniara. Kiedy nie ma ochoty jeść, udaje że pije z kubeczka, albo otwiera usta,nie otwierając zębów ;) 


Niestety nadal nie przesypia nocy. Chodzi spać około 21:30, budzi się na pierwszą przekąskę około 24, następnie 3 i 6 rano. Niestety często ta ostatnia przekąska jest już jednocześnie pierwszym śniadankiem. Ostatnio jednak uczymy się zasypiać samodzielnie i nieźle jej to wychodzi. Polubiła swoje łóżeczko, uwielbia się "kotłować", przewracać i przybierać różne pozycje ułożenia. Wybrała sobie też ulubionego misia, z którym zasypia w objęciach. Jest mocno charakterna (pewnie po Mamusi ;), kiedy jej się coś nie podoba głośno protestuje, mówi nie i kręci głową, albo wręcz zasłania się rękoma. Robi śmieszne minki, marszczy nosek i śmiesznie przykłada paluszek do ust, jakby się nad czymś zastanawiała. Niby to dopiero 11 miesięcy, a już pełny wachlarz człowieczych zachowań. Tylko 11 i aż 11 miesięcy.

Waga na dziś 11 kg
Wzrost 82 cm
Zębów 8 ;)


17 - tego maja obchodziłam po raz pierwszy Światowy Dzień Pieczenia. Piec uwielbiam od dawna. Obecnie piekę rzadziej, jednak kiedyś nie wyobrażałam sobie niedzieli bez zapachu domowego ciasta. Przyszła wiosna, rozpoczął się sezon na domowe słodkości w postaci owoców wszelakich. Zaraz pojawią się truskawki, po nich czereśnie, maliny, jeżyny... pole do popisu ogromne. Zanim to jednak nastąpi na naszym stole królować będzie Pan Rabarbar. Rabarbar od zawsze kojarzył mi się ze wsią. Kompoty z rabarbaru skutecznie gasiły pragnienie w upalne, wakacyjne dni u dziadków. A ciasto z rabarbarem należy do moich ulubionych.


Już od jakiegoś czasu chodziła za mną myśl o upieczeniu rabarbarowca. Mijając nasz ogrodowy rabarbar sprawdzałam jego kolor. Ponieważ im bardziej czerwone gałązki tym słodszy rabarbar, a do ciasta najlepszy taki pół na pół ;)

Kiedy dowiedziałam się o Światowym Dniu Pieczenia, uznałam, że będzie to idealny moment na rozpoczęcie rabarbarowego sezonu. Tak więc w sobotę zerwałam świeże, rumiane gałązki i upiekłam dwa ciasta. Jedno powędrowało kurierem do Wrocławia do mojej serdecznej przyjaciółki. Drugie właśnie kończę przy porannej kawie.




Tak więc dzięki akcji Kurierzy Kasi, w której udało mi się wygrać darmowy dowóz ciasta do wybranej osoby, odległości między naszym końcem świata, a naszym dawnym miejscem życia - Wrocławiem stała się niemal niezauważalna. Fajne są takie akcje. Ta pozwoliła sprawić radość innym w chwil kilka.

Mój przepis na rabarbarowca to przepis uniwersalny, ponieważ pasuje do każdego owocu. Jest chrupki i maślany. Idealnie komponuje się z kawą, lodami czy kompotem. Powstaje raz, dwa, a znika jeszcze szybciej.

Ponieważ jest to gęste ciasto, nie wyrasta imponująco. Polecam poniższe proporcje na okrągłą tortownicę.

Składniki
Na ciasto:
200 g masła
200 g cukru pudru
4 jajka
250 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Na kruszonkę:
1/2 kostki masła (125 g)
1 szklanka mąki
1/2 szklanki cukru
Najpierw przygotowujemy rabarbar: 
Myjemy i usuwamy skórkę.Kroimy na około 2-3 cm kawałeczki.Tortownicę smarujemy i obkładamy papierem. Polecam najpierw wyciąć koło na spód, a później osobny pasek na obwód tortownicy. 
Przygotowujemy kruszonkę:
W rondelku roztapiamy masło i ostudzimy. Następnie dodajemy mąkę i cukier, a całość zagniatamy. Wstawiamy na chwilę do lodówki lub zamrażarki.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Robimy ciasto:
Masło ucieramy z cukrem pudrem na gładką, puszystą masę. Możemy zrobić to za pomocą miksera lub pałki. Nie przerywając ucierania, dodajemy po kolei jajka. Następnie, łyżka po łyżce dodajemy mąkę przesiana z proszkiem do pieczenia. Całość miksujemy na wolnych obrotach, aż do połączenia składników.
Tak przygotowane ciasto przelewamy do tortownicy i wyrównujemy zmoczoną w wodzie łyżką (ciasto się mocno klei). Na wierzch układamy kawałki rabarbaru w odstępach około 1 cm. Posypujemy ciasto kruszonką i wkładamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni piekarnika (termoobieg) na około 60 minut.

SMACZNEGO!
A tak prezentuje się upieczone ciacho u mnie i u Magdy - obdarowanej :)




Za miesiąc Maja skończy roczek. Czas szybko płynie, a życie nieustannie się zmienia, przeobraża z każdym dniem nas i nasze otoczenie. I tak powoli bycie Mamą cało-etatową, przestaje mi wystarczać. Po niemal roku rozkoszowania się każdym agugu, każdą nową umiejętnością, wspólnym podłogowaniem, spacerowaniem etc. poczułam ssanie. Takie ssanie w żołądku, które niczym "mały głód" nie chce odejść i cały czas przypomina o sobie. Zapragnęłam znowu... a jak już zapragnę, poczuję ssanie, a w dodatku odczytam do czego mnie tak ciągnie, zaczynam działać. Jednak brak mi cierpliwości i chciała bym wszystko już tu i teraz. Każda myśl, każdy pomysł czekający na realizację kłuje mnie od środka i nie pozwala usiedzieć w miejscu. Zazwyczaj w takich momentach rzucałam się w wir planowania, realizacji, działania. Pochłaniało mnie to bez reszty. Mogłam do późnych godzin nocnych poświęcać się konkretnemu projektowi. Dziś tak nie mogę. Dziś nadal główne skrzypce należą do naszego głównego projektu - Mai. Muszę zatem poukładać sobie to wszystko w głowie, usiąść z kartką i ustalić listę priorytetów oraz opracować plan. Łatwo nie będzie, mały szkrab który wszędzie chce wejść i wszystko zbadać organoleptycznie, czasami z sukcesem torpeduje nawet zrobienie obiadu ;)

Źródło

Na tapecie mam kilka pomysłów. Pierwszy z nich to roczek Mai. Chciała bym aby był niezapomniany, w sielskiej scenerii ogrodu, z lemoniada z rabarbaru i ciastem z truskawkami. Kolejny ważny krok - pokój dziewczęcy. Ponieważ postanowiliśmy, że Majeczka zamieszka we własnym pokoju jak tylko skończy roczek, czeka nas wiele pracy. Musimy przenieść naszą pracownię na strych, a w związku z tym strych musi przestać pełnić funkcję graciarni ;) Już teraz zbieram pomysły na aranżację malutkiego wnętrza pokoiku córki. Zapewne wiele z nich pojawi się na blogu, inne możecie śledzić tutaj [Klik]. Musimy również zaaranżować przestrzeń ogrodu na potrzeby roczniaka, wyznaczyć bezpieczny obszar i urozmaicić go dziecięcymi gadżetami. W planach ogrodzenie podwórka, plac zabaw i kącik do letniego lenistwa.

Obok tematów dziecięcych całe mnóstwo około-domowych. Ogród, grządki dla pomidorów, poletko dla cukinii i truskawek. Do tego wszystkiego marzy mi się porządny i wiejski zestaw mebli ogrodowych.

W międzyczasie dopracować zamierzam to miejsce. Blog - moją przestrzeń dzielenia się sobą i tym co w duszy mi gra. Ostatnio moje poczynania wykrzaczyły bloggera, stąd dziwnie wyświetlała się treść postów. Jeżeli natkniecie się na podobne "kwiatki", znak to że działam w html'u ;)
Długggiiimmm i bardzo intensywnym weekendem rozpoczęliśmy chyba najpiękniejszy miesiąc w roku. Maj - kwitnie, pachnie, brzęczy. Najpiękniej jest o poranku i wieczorem. Właśnie dziś mam taki wieczór. Mąż na wyjeździe, córcia położona spać, dom ogarnięty, a ja przy otwartym oknie, chłonę wieczorne zapachy. Bez, czeremcha, jabłonie i śliwy... wszystko miesza się w jednej, słodkiej i miodnej nucie.


Kto powiedział, że "wolne" jest do odpoczynku? U nas zazwyczaj bywa odwrotnie. To na wolnym szalejmy z remontami, pracami ogrodowymi, czy też wojażami wszelakimi. Więc jedyne od czego mamy odpoczynek to codzienności. Oj tak, zazwyczaj niecodzienne są nasze wolne dni. Weekend majowy rozpoczęliśmy już w środę, spotkaniem z rodziną i wspólnym wyjazdem do Zoo. Wbrew obawom, Maja nie zanudziła się i nie zapłakała z powodu kilkugodzinnego uwięzienia w wózku ;) Żywo reagowała na zwierzątka, wodziła wzrokiem za rybkami, wydając co chwilę radosne okrzyki. Jeżdżenie w zielonym wózku z kuzynem, chodzenie na barana z tatą czy wujkiem zdecydowanie umiliło jej wycieczkę. Wieczorem nie chciała zasnąć, bo jak tak spać jak w domu goście.

Czwartek minął nam również rodzinnie. W piątek wyruszyliśmy do Częstochowy "odnowić się u źródła". Jasna Góra, to ważne dla mnie miejsce, w którym odnawiam energię, ładuję się do życia, czy po prostu oddaję bagaż problemów, który uzbierał się od poprzedniej wizyty. Niestety pogoda popsuła nam plany i musieliśmy skrócić naszą wycieczkę. W sobotę zaś, gościliśmy u dziadków Mai w Wielkopolsce i uczestniczyliśmy w Chrzcie Świętym małej Marysi. Tutaj po raz kolejny zaskoczyła nas córcia. Szalała, raczkowała, ganiała na kolanach za kuzynami i pomimo braku drzemki w ciągu dnia, nie spała całą imprezę i wyszła z nami jako jedna z ostatnich. Zasnęła dopiero ululana dźwiękami silnika. Do domu wróciliśmy późnym, niedzielnym wieczorem.

Dzisiaj, jak po każdym takim maratonie atrakcji, ciężko było nam wrócić do normalnego rytmu dnia. Więc spędziłyśmy go nieco leniwie, rozpakowując manatki, przywracając ład w domu i bawiąc się nową - ulubioną zabawką Mai - balonikiem :) Od jutra kontynuuję prace nad wyglądem i funkcjonalnością bloga. Tymczasem zapraszam do śledzenia nas na Instagramie [Klik] oraz polubienia na Facebooku [Klik]