Follow my blog with Bloglovin
Gdy się Chrystus rodzi i na świat przychodzi,
Ciemna noc w jasności promienistej brodzi...


Niech i nasze noce, ciemności i szarości rozproszy ta Święta Noc Narodzin Zbawiciela. 

Niech pierzchną nasze smutki, problemy i nieszczęścia. 

Niechaj w naszych sercach zapanuje jasność promienista, oświetlającą nam drogę w mrokach dnia powszedniego.

Niechaj w życiu każdego z nas zaświeci betlejemska gwiazda miłości i pokoju. 

Bo to Cicha noc, święta noc, [która] pokój niesie ludziom wszem...


Kalendarz adwentowy wskazuje cztery świeczki do Wigilii.  Za oknem bywa tak:



A My pieczemy ciacha i się nimi zajadamy przy mikołajkowych kubeczkach pełnych pysznej, aromatycznej kawy "pomarańcza w czekoladzie".



Słuchamy świątecznych melodii, wypoczywając na kanapie wśród Panów w czerwonych kubrakach.

Porządki już za nami i przystrajanie mieszkanka też. Prezenty zapakowane czekają na wieczór z pierwszą gwiazdką w tle.

Kot zawiedziony, że zamiast jak co roku zielonego, pachnącego chojaka przynieśliśmy mu do zabawy TO:
Przed nami jeszcze tylko lukrowanie pierniczków, których jest z 200!  I wyjazd w rodzinne strony.

W tym roku świąteczny czas nas rozpieszcza- mamy ponad dwa tygodnie wolnego! Z czego większość czasu spędzimy poza Wrocławiem, między innymi w Jot. :)




Zimowy weekend, jedziemy znaną na pamięć trasą wśród zasypanych łąk i pól. Po drodze mijamy leniwie budzące się wsie. Poranne dymy z komina, pierwsze krzątania w obejściu.

Krajobraz bajkowy. Szadź pięknie ozdobiła każde drzewo i każdy krzew.
Wjeżdżamy do "naszego" lasu, słońce zdążyło już przebić się przez kotarę mrozu zrzucając z drzew piękne mroźne suknie.
Przejeżdżamy przez Jot. , pozdrawiamy napotkanych sąsiadów, koła samochodu obszczekują znajome burki.





Docieramy na miejsce, wita nas on - w śnieżnej czapie, z wesoło igrającymi promieniami słońca na nowym tynku.


Wchodzimy do domu, w którym  ciepło i przyjemnie (piec umożliwia zostawianie włączonego CO nawet podczas tygodniowych nieobecności). Podłogówka grzeje, kaloryfery na piętrze cieplutkie. Rozpalamy w kominku, żeby poczuć ten piękny zapach drewna i zabieramy się do prac wykończeniowych. Po intensywnym dniu, zasłużony wypoczynek w naszej prawie wykończonej sypialni.


Rano budząc się z promieniami słońca na twarzy, uśmiechajam się do swoich myśli. Spełniły się marzenia. Cudowny poranek. Z dołu dociera zapach drewna i kawy.
Opuszczam nasze nowe, wygodne łóżeczko i schodzę do salonu powiedzieć dzień dobry to będzie cudowny dzień!
Zasiadam przed jeszcze nie obudowanym ale już zapewniającym przytulność i ciepło kominkiem i cieszę się chwilą. A za oknem zima...

Taki oto tytuł dostało Słoneczne niezapominanie od Sarenzir z Niebieskiego Domku. Dziękuję kochana bardzo. Wiem, że jesteś ze mną od pierwszych moich postów i tym chętniej odpowiem na poniższe pytania:

1. Daleka podróż samochodem czy pociągiem?
Zdecydowania samochód! Zwłaszcza kiedy zajmuję miejsce pasażera ;) Mogę dzięki temu patrzeć, podziwiać i zachwycać się. Z samochodu zdecydowanie więcej widać :)

2. Wchód czy  Zachód - co bardziej fascynuje Cię podróżniczo?
Zachód, może dlatego że rzadko zdarza mi się wstać o świcie żeby obserwować wschody.

3. Historia czy fantastyka naukowa?
Fantastyka!

4. Lew czy tygrys?
Tygrys

5. Naturoterapia czy medycyna tradycyjna?
Nie znam się ani na jednym ani na drugim, czerpię z natury dla siebie instynktownie, nie kwalifikując i nie szufladkując ani nie zastanawiając się jaki to system ;)

6. Kolacja w klimatycznej knajpce czy grill w ogródku ?
Kolacja w knajpce. Nie przepadam za grillowaniem. Zdecydowanie bardziej wolę pikniki. A klimatyczna knajpka, jesiennym wieczorem z ulubioną koleżanką to jest to :)

7. Filharmonia i koncert ulubionego kompozytora  czy koncert na stadionie ulubionego zespołu?
To zależy od tak wielu czynników. Bywam i w filharmonii i na stadionie ;)

8. Feeria barw czy stonowana kolorystycznie kompozycja ? 
I to i to. W zależności od nastroju.

9  Terenówka czy auto sportowe? 
Oj terenówka tak, tak, tak. Marzy mi się taki fajny terenowy wóz.

10. Urlop w kurorcie czy wycieczka objazdowa? 
W tegoroczne wakacje udało mi się połączyć oba te sposoby spędzania czasu i wyszło świetnie!

11. Bardziej perfekcyjna pani domu czy bardziej bałaganiara ? 
Cóż z aspiracji perfekcyjna pani domu, w praktyce bywa różnie ;)

A ja zapytam tak:

1. Zmierzch czy świt?
2. Wyobraźnia czy realizm?
3. Z wiatrem czy pod wiatr?
4. Rodzina czy praca?
5. Fiołek czy jaśmin?
6. Złoto czy srebro?
7. Ciasto marchewkowe czy sernik?
8. Piotruś Pan czy Zorro?
9. Kolor Bożego Narodzenia to dla ciebie kolor...
10. Kawa w fotelu czy na tarasie?
11. Z rodzicami w pobliżu czy jak najdalej (kwestia mieszkania)?

Jeżeli mają ochotę niech odpowiedzą:

Amelia remontująca 100- letnią chatę
Bubisa z bloga Moje Życie na Wsi
Dusia ze Skrawka Nieba
Ewa z Przytulnego Domu
Gaja z bloga Ogród i Ja
Jolandy z Mazurskiej Krainy
M. z bloga Na 27 Stronie
Natalia z Wonnego Wzgórza
OLQA z Przytuliska pod Wiązami
Tupaja z bloga Ostoja Tupai
ZiŁ z bloga Daleko od Szosy

Sarenzir i Ciebie proszę o odpowiedź, oczywiście bez konieczności "podaj dalej".

Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę  :)


Od kilku dni chodziły za mną melodie kolęd. Coś tam sobie podśpiewywałam, coś tam ponuciłam. Instynktownie zawędrowałam też na strony z przydasiami świątecznymi, prezentami i innymi takimi. Jednak kompletnie nie byłam świadoma, że to już czas, że to już za niedługo. Może dlatego tak wielki szok wywołała we mnie informacja, że choinka na rynku już stoi a jarmark się montuje. Myślę sobie zaraz, zaraz czy oni powariowali! Tak szybko! Jeszcze większe było moje zdziwienie gdy spojrzałam w kalendarz. Toż to już zaledwie miesiąc do Gwiazdki!

Jak się okazało to co starała się wyprzeć moja świadomość, przemycała skutecznie nieświadomość. Może dlatego bezwiednie zakupiłam nowe puszki na świąteczne pierniczki? Może też dlatego zaczęła chodzić za mną ochota na maślane ciasteczka i może również dlatego tak podoba mi się teraz kolor złoty?!




Freud i Jung mieli by zapewne wiele do powiedzenia w tym temacie. Zwłaszcza, że temat zmaterializował się wymownie wczorajszego wieczora kiedy to poczyniłam przedbiegi do tegorocznych pierniczków w formie kruchych ciasteczek maślanych. O dziwo w kształtach serduszek i gwiazdek i zamknęłam je w świątecznej puszcze!

Nic to, zaczęło się. Sezon przygotowań do Świąt uznaję za otwarty. Bez obaw jednak, nie mam zamiaru ubrać zaraz choinki i wywiesić lampek w oknach ;) Ale plan działania trzeba opracować i starać się go trzymać w miarę możliwości aby nie spełniła się wizja Paproszka, o której napisała w ostatnim swoim poście.


Pora na kolejne pomieszczenie naszego sypialnianego pięterka. Dziś sypialnia rodziców. Pomysły i wykonanie Mama i Tata z małym udziałem reszty.

Sypialnia rodziców przedzielona została ścianką kartonowo - gipsową i w ten sposób uzyskali oni przytulną sypialnię i równie uroczy pokoik.

Pomieszczenie to zawsze było jednym z moich ulubionych. Cztery duże okna od strony wschodniej i południowej, dwa z nich z widokiem na pola i góry na horyzoncie, sprawiają że jest tu naprawdę dużo światła.






Najprzyjemniej jest się budzić właśnie tutaj, kiedy promyki słońca wędrują po twarzy a do uszu dobiega ptasi koncert.


Dodam, że właśnie ten pokój należał do mojej mamy w latach jej młodości. Pięknie życie się układa, zatacza koło i pozwala wrócić do miejsc naszej szczęśliwości z lat dziecięcych.


Meble, jaki i ich rozmieszczenie nie są docelowe. W tym momencie wykorzystane zostało to co było pod ręką.  Znając zamiłowanie mojej Mamy do zmian aranżacji i wprowadzania nowości do wnętrza, zobaczymy jeszcze wiele jego odsłon.
W tym roku po raz pierwszy jesteśmy do zimy w pełni przygotowani. Po raz pierwszy również zima nam nie straszna. Centralne ogrzewanie działa na całego! Na parterze w nóżki ciepło a i kominek do mrozów powstanie. Na piętrze grzeją kaloryfery, przyjemnie hucząc wieczorami. Nowe okna, ocieplone poddasze i otynkowane ściany zewnętrzne zapewnią nam komfort w czasie zimowych wizyt w Jot.


A do zimy chyba już nie daleko, pierwszy jej atak już za nami. Akurat zaskoczył nas w Jot. w trakcie malowania. Ku wielkiemu naszemu zdziwieniu nasypało dobre 20 centymetrów białego puchu, który stopniał dopiero trzeciego dnia.


Tymczasem nastał listopad. Złote liście powoli odchodzą w niepamięć, a ja zastanawiam się intensywnie nad smakołykami dla sikorek, które już pukają w nasze okna.


Wróciliśmy do miasta po tygodniu spędzonym w Jot. Rytm życia jest tam na tyle odmienny od tutejszego wielkomiejskiego, że wracając muszę się od nowa aklimatyzować. W dodatku za każdym razem jest mi coraz ciężej. Doszliśmy do tego momentu, w którym już nie potrafię powiedzieć gdzie jest tu a gdzie tam. Czy u siebie to znaczy we Wrocławiu? Czy jedziemy do "domu" w Jot., czy też wracamy do Wrocławia tj. do "domu". Życie na dwa domy, a w zasadzie na cztery, bo jeszcze dom rodzinny mój i dom rodzinny T. sprawia, że tym bardziej wyczekuję momentu, w którym będzie jedyny nasz dom rodzinny w Jot. Może nawet dam mu jakąś nazwę osobliwą i dla niego i dla nas szczególnie istotną, dzięki której będziemy wiedzieć i czuć ponad wszelką wątpliwość gdzie jest nasze miejsce. Zanim to jednak nastąpi usiłujemy ogarnąć sytuację w każdym jej aspekcie i powoli wprowadzać ład w naszą codzienność.

Przez ostatni tydzień wprowadzaliśmy ład w naszej przyszłej sypialni. Jak już kiedyś wspomniałam dom mamy trzykondygnacyjny. Na parterze mieści się strefa dzienna z salonem, kuchnią, łazienką, kotłownią i przedpokojem. Piętro to strefa sypialniana z sypialnią naszą i rodziców oraz pracownią, która w swoim czasie zmieni się w sypialnię dziecięcą. Trzecia kondygnacja to strych, który zaadaptujemy na pokój gościnny i garderobę.


Nasza sypialnia znajduje się po północnej stronie budynku i ma jedynie dwa okna (jedno wychodzące na wschód, drugie na zachód). W konsekwencji takiego usytuowania było to zawsze dosyć ciemne pomieszczenie. Dlatego dobierając kolor ścian, paneli i dodatków, musiałam mieć na uwadze rozświetlenie wnętrza. Chciałam aby sypialnia i pracownia, nie odbiegały stylistycznie od siebie. Zarówno jedno jak i drugie pomieszczenie ma taki sam kolor ścian - jasny biszkopt, te same panele - dąb celtycki oraz lampy. Również meble będą w obu pomieszczeniach białe.


Dzięki temu będzie jasno, przytulnie i przestronnie. Wnętrza ożywiać będę kolorami, dobieranymi w zależności od pory roku i okoliczności. Do takich jasnych barw (beż, biel, drewno) każdy kolor pasuje. Wystarczy dodać wianek, kolorową świeczkę, wazonik z kwiatami, czy zmienić pościel, narzutę lub poduszki dekoracyjne by w łatwy sposób zmienić klimat wnętrza.

Życie pędzi, pędzi i nas nie szczędzi... W naiwności swojej wierzyłam, że nie siedząc za biurkiem 8 godzin 5 dni w tygodniu znajdę czas na WSZYSTKO. Ambitnie miałam oddawać się literaturze, relaksowi, ćwiczeniom fizycznym, spotkaniom ze znajomymi, załatwianiu wszystkiego na czas itp. Tymczasem posypały się zadania do wykonania, pilne sprawy do załatwienia, 1000 rzeczy jednocześnie, a mój kalendarz w szwach pęka. Zastanawiam się czasem czy nie sama przypadkiem napędzam ten bieg zdarzeń. W końcu brak wymówki związanej z brakiem czasu (teoretycznie mam  40 h tygodniowo więcej), nie pozwala odkładać spraw na potem... W skrócie: szkolę się, walczę z wiatrakami (dosłownie i w przenośni), korzystam z doradztwa, wymyślam, remontuję i planuję. Spać nadal chodzę stanowczo za późno, jedynie wstawać udaje mi się troszkę później.


Najbardziej niecierpliwi mnie moja niecierpliwość, a ze względu na fakt że rozpoczęte działania do krótkoterminowych nie należą, daje mi się ona we znaki. Bo ja tak bardzo bym już chciała... chciała bym się już wprowadzić, już otworzyć i móc tam pracować, już zmienić dowód no już, już i już.

Aby ulżyć sobie w niedoli postanowiłam w ekspresowym tempie skończyć coś co zaczęłam dawno i co skończyć już po prostu by wypadało. Dlatego po powrocie szkoleniowym ze stolicy, zaszywamy się na tydzień w Jot. i doprowadzamy naszą sypialnię do stanu upragnionego, wykończeniowego i końcowego.

*Powyżej zdjęcia z również nie dokończonej naszej pracowni. Początkowo będzie tam biblioteko- gabineto- komputerowy pokój. Później dziecinny :)
Lubię tą złotą, pomarańczowo - czerwoną, świetlistą, ciepłą i przyjemną. Lubię też tą szarą, dżdżysto - mglistą z nisko snującymi się dymami. Lubię zbierać rude kasztany, czerwone owoce dzikiej róży, pachnące lasem grzyby i rumiane jabłuszka. Lubię zapach palonych liści i dymu z komina. Lubię poranne i wieczorne mgły bo lubię wracać z mglistych spacerów do ciepłego domu.


 Jesień - tak lubię ją! Chociaż nie zawsze tak było. Lubię ją odkąd potrafię dostrzec jej blaski i cienie. A te nie łatwo dostrzega się w mieście. Wieś - tak to tu można zaprzyjaźnić się na dobre z każdą porą roku. To do domu na wsi jadę krętymi drogami, przez pola i las, aby poprzez mrok zmierzchu i mgieł zobaczyć świtała w oknach i dym sunący z komina. To tu w powietrzu czuć tysiące zapachów, każdej pory dnia i roku innych.


Jak to dobrze mieć własne miejsce na ziemi!
I stało się to czego się obawiałam już od jakiegoś czasu. W gminie panują specyficzne układy i chyba ktoś dobrze się dogaduje z inwestorem farm wiatrowych. Bo pozytywne decyzje środowiskowe sypią się jak grzyby po deszczu. Ostatnią deską ratunku są odwołania wniesione do Samorządowego Kolegium Odwoławczego przez mieszkańców. Jeżeli to zawiedzie, w  ciągu najbliższych kilku lat zamiast wsi sielskiej i anielskiej będziemy mieć dookoła wielki plac budowlany a później otoczeni zostaniemy co najmniej 70 turbinami!! Z trwogą obserwowałam pojawiające się informacje o postępowaniach w sprawie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach tychże farm w różnych częściach gminy i niestety dzisiejszego poranka pojawiło się i to w sprawie Jot.

 Żądni kokosów inwestorzy i żądni ochłapów z tych kokosów samorządowcy chcą postawić w "rejonie" 15 turbin wiatrowych o mocy 2,3 MW każda, średnica wirnika 108 metrów, wysokość wieży 115 metrów.

Wiem, że inne wsie wnoszą protesty i odwołania, jednak informacja o tym jak są one rozpatrywane nie dociera już do opinii publicznej. Co więcej nie mamy żadnego wglądu w plany inwestora, mówiące chociażby o tym w którym miejscu ma być ulokowana farma i ile kilometrów od pierwszych zabudowań.  Co zatem robić? Odwołanie od decyzji wniesiemy na pewno, jednak boję się, że po wydanej decyzji środowiskowej będzie już po ptakach! Akcja protestacyjna? Akcja informacyjna? Sama już nie wiem.

Wiem tylko jedno nie wyobrażam sobie życia z wiatrakami na horyzoncie, a co dopiero tuż przy domu! Człowiek całe życie dążył do znalezienia swojego miejsca na ziemi, ucieka z wielkiego miasta na wieś licząc na spokój i "ekologiczne" życie. Znajduje miejsce zapomniane, gdzie niewielu trafia, otoczone lasem i polami. A tu mu nagle pan inwestor puk, puk ja tu sobie turbinki postawię żeby zarabiały na mój następny dom w Puszczy Kampinowskiej bądź w jakimś parku krajobrazowym.

Kochani! Macie pomysły? Jak uchronić jednak tą moją wieś od chciwych łapek samorządowców i inwestorów?
Wróciliśmy wczoraj w nocy. Ostatnim etapem naszej wyprawy był maraton miejski tzn. pięć miast w pięć dni. Tak więc wizytowaliśmy w Wenecji, Padwie, Weronie, Bolonii oraz San Marino. Pobudki o 8 rano, pakowanie i wyprowadzka do 10, jazda samochodem po 200 km dziennie, zameldowanie w nowym B&B, zwiedzanie do 21, sen, pobudka o 8 i tak dzień po dniu. Efekt - o tym, że przez dziewięć dni wylegiwałam się na plaży zażywając kąpieli morskich i słonecznych już nie pamiętam, zakwasy w łydkach odczuwać będę przez następne kilka dni, posmakowałam, pooglądałam, zapamiętałam i oceniłam. 1 - 0 dla Hiszpanii :)

W wyjazdach nie lubię dwóch momentów - przygotowywania do wyjazdu (pakowania) i próby ogarnięcia się po wyjeździe (rozpakowywanie). Myślami jeszcze w słonecznej Italii, a tu codzienność puk, puk. Telefony dzwonią, na maile trzeba odpisać, każdy prosi o chwilę uwagi tylko dla niego, już nie wspomnę o konieczności opróżnienia zawartości walizek i uprzątnięcia całego powrotnego bałaganu. A czasu brak, bo już inne zadania i obowiązki czekają... ach te urlopy ;)
Poranek, ciepła, aromatyczna kawa, zieleń parku za oknem, powiew ciepłego wiatru... ach jak ja lubię takie dni. W głowie kłębi się tysiąc myśli. Plan dnia powoli się krystalizuje, jeszcze tyle trzeba zrobić a niedziela już tuż, tuż. Bo od niedzieli znikam na dwa piękne tygodnie zapomnieć o farbach, panelach, nowym katalogu I., i tym że muszę buty na jesień zakupić ;)

Przez najbliższe 14 dni łapać będę promienie słoneczne na włoskiej plaży, odstresować się w ciepłym morzu, sycić oczy pięknym krajobrazem. Wieczorami smakować moją ulubioną kuchnię włoską pełną dojrzałych pomidorów, rukoli, aromatycznego czosnku i oliwy. Mam nadzieję zadośćuczynić wszystkim pięknym weekendom tego lata, którym powiedziałam nie, zamykając się w czterech ścianach domu w Jot. i skupiając na remoncie.

Chcę przesiąknąć słońcem, powietrzem, zapachem wody, zakodować urokliwe pejzaże Wenecji, Werony, Bolonii i San Marino - aby dały mi siłę i energię na cały bardzo pracowicie zapowiadający się rok ( dla mnie nadal rok trwa od września do września ;). A po powrocie nowe projekty, wyjazdy i szkolenia. Wszystko nabiera kształtów i tempa. Jednak o tym dopiero za dwa tygodnie...

Zatem machając na pożegnanie, uciekam w wir zajęć dnia dzisiejszego.
Każdy przełom epok charakteryzuje się pewnymi spektakularnymi zjawiskami, wynalazkami czy zdarzeniami. Dom w Jot. w nową epokę wszedł z pozoru zwyczajnie - powstała łazienka i podłączenie kanalizacyjne. Te dwa wydarzenia definitywnie zakończyły erę, którą na prywatny użytek nazwę "erą dzieciństwa" i wprowadziły nas w "erę dorosłości".

W dzieciństwie pobyty w Jot. były dla mnie pięknymi dniami beztroski, szumu traw i zbóż, gonienia za świerszczami, hodowania ślimaków w starych garnkach, mycia w misce wodą ze studni, wychodzenia do wychodka za potrzebą. Wszystkie te "niewygody" nie stanowiły dla mnie żadnego problemu, w ogóle nie zauważałam że są niewygodami. Wręcz przeciwnie, nadawały inności pobytom u dziadków.

Jakiś czas później weszliśmy w erę bieżącej wody - podłączenie do wodociągów sprawiło, że ze studni korzystaliśmy tylko w celach gospodarczych, podlewając ogródki, czyszcząc sprzęty. Jednak nic ponad to nie uległo zmianie. No może tylko niewygody powoli dawały się we znaki.
Sierpień 2012 roku zapiszemy na kartach historii domu w Jot. jako przełomowy miesiąc. Nie tylko mamy bieżącą wodę (ciepłą i zimną) ale również łazienkę. W zapomnienie odeszły miski, w zapomnienie odchodzi wychodek, wkraczamy w erę cywilizacji, wygody ... słowem luksusu... I chociaż dobrze wiem, że w dzisiejszych czasach nazywanie łazienki luksusem to dla niektórych duża przesada, są jeszcze domy w których takich luksusów nie ma. I nie są to tylko domy (jak nasz obecnie) weekendowe, ale domy zamieszkane przez cały rok i przez całe rodziny.

W łazience brakuje jeszcze dywaników, szafeczek i innych elementów dekoracyjnych, jednak podstawowe funkcje spełnia i bez nich, a w swoim czasie wszystko dokupimy :)
Nie wiem jak u Was wyglądają pierwsze dni sierpnia, ale u mnie bardziej przypominają wrzesień i początki jesieni niż pełnię lata. Winą za taki stan rzeczy obarczam suche, upalne i wietrzne dni lipcowe.



 Lipy się zażółciły, brzozy podobnie, czeremcha gubi liście na potęgę. Trawy wypalone, nie przyrastają wcale. Od czterech lat nie zdarzył nam się podobny sezon, żebyśmy trawę kosili tylko 4 razy! Zazwyczaj od połowy maja kosiliśmy ją średnio co dwa tygodnie.

W tym roku jest tutaj tak sucho, że nie mamy czego kosić! Brak wody spowodował zemdlenie nie tylko krzewów (kalina, jaśmin), nawet nasza jabłonka ma oklapnięte liście i gałęzie. Jabłka nie rosną, bo nie mają wody.


Wyczekujemy na deszcz. Co wieczór chmurzy się z rożnych stron, zaczyna się błyskać i tyle - ani burze ani deszcze do nas nie docierają.

U nas już w zasadzie po żniwach. Pola puste, jeszcze tylko gdzieniegdzie pracują kombajny.
 Nad skoszonymi polami unoszą się wieczorne mgiełki.





Cienie długie, ukośnie padające światło, wiece jaskółek na drutach... Ciekawe czy sprawdzą się moje przewidywania o wczesnej jesieni tego roku.
Operacja schody obejmowała działania zakrojone na szeroką skalę: zdjęcie starych, bardzo już wysłużonych schodów, pomalowanie wytynkowanej klatki schodowej, ułożenie paneli na poddaszu i piętrze oraz kafelek pod schodami na parterze. Cała akcja zakończyła się sukcesem w sobotę, kiedy to mogliśmy podziwiać jej efekty. Pozostało nam jeszcze kilka kosmetycznych poprawek oraz nałożenie maskownic i barierek na obu piętrach, ale przynajmniej po drabinie wspinać się już nie musimy :)


Schody są z drewna bukowego bejcowanego na kolor orzech i dwukrotnie lakierowanego. Belki sufitowe, panele, drzwi do sypialni na piętrze i  łazienki na parterze oraz wszelkie dodatki drewniane również będą w tym kolorze.


Kiedy zaczęliśmy remont, pomimo mej przepastnej wyobraźni, nie wyczułam jak wpłynie on na wszystko. Nie tylko na nas i nasz tryb życia, ale na zapach domu i jego aurę, na wygląd łąk i okoliczną przyrodę. W obejście wkroczyliśmy mniej więcej cztery lat temu. Uzbrojeni w kosy, widły, kosiarkę i sekatory przystąpiliśmy do porządkowania otoczenia. Więcej na ten temat tutaj.
Ponad rok temu zabraliśmy się za wnętrze domu, wymieniliśmy dach, przebudowaliśmy kominy, wstawiliśmy nowe okna. Ten rok upływa nam pod hasłem  urządzamy wnętrze tak aby było nam w nim komfortowo i przytulnie.

Całe to przedsięwzięcie zmieniło tryb życia minimum pięciu osób, które właśnie od prawie czterech lat niemal każdy weekend spędzają na wsi, a w tygodniu czynią logistyczne przygotowania do prac zaplanowanych na weekendy. Niby życie toczy się dalej, ale myśli wciąż uciekają do Jot. Trzeba planować, przemyśliwać, dowiadywać się. Wraz z wejściem remontu w fazę specjalistów, zaczęliśmy działania pod dyktando terminów. Wchodzą tynkarze, zaczyna elektryk, trzeba ułożyć kafle bo staną schody. I tak od terminu do terminu.


 
Chcąc mieć dom, w którym spokojnie przetrwamy zimy bez zawianego na poddasze śniegu i ścian oszronionych od wewnątrz, musieliśmy pozmieniać wiele rzeczy. W konsekwencji tego dom nie pachnie już domem babcinym, posadzki latem nie chłodzą przyjemnie stóp. Mamy ciepło, jasno, przestronnie. Półmrok pokoju babcinego zamieniliśmy na jasność salonu, kuchnię na węgiel na piec C.O. Już nie będziemy kryć się w izbie ogrzewanej drewnem, byle nie wystawiać nosa do sieni gdzie zimno i para z ust idzie.



Dom zmienił nie tylko wygląd ale i aurę. Przez długie lata opuszczony i samotny stał się mało przyjazny, zamknięty i broniący swych tajemnic. Kąty straszyły, pająki budowały swoje sieci i nikt nie miał ochoty zaglądać do komórki (dzisiejsza kotłownia i łazienka), gdzie znajdował się sprzęt wszelaki. Jednak cierpliwość popłaca. Dziś otwierając drzwi do domu czujemy jak mówi on witajcie. Trudno to opisać słowami, po prostu aura jest przyjazna i życzliwa. Pomimo tego, że sporo jeszcze prac przed nami kuchnia jest kuchnią i pachnie przetworami, salon daje wytchnienie i zachęca do rozgoszczenia się, a wchodząc do sypialni nabieram ochoty na poobiednią drzemkę. Coś się zmieniło bezpowrotnie - dom babciny - coś się tworzy od początku - nasz dom, dom naszej przyszłości. Piękne jest dla mnie to, że oba domy zamykają te same mury i oba stoją na tych samych fundamentach.

W następnym poście postaram się pokazać jak magicznie reaguje otoczenie na naszą obecność i troskę o nie.