Follow my blog with Bloglovin

Wszędzie dobrze...ale u siebie najlepiej

Wróciliśmy wczoraj w nocy. Ostatnim etapem naszej wyprawy był maraton miejski tzn. pięć miast w pięć dni. Tak więc wizytowaliśmy w Wenecji, Padwie, Weronie, Bolonii oraz San Marino. Pobudki o 8 rano, pakowanie i wyprowadzka do 10, jazda samochodem po 200 km dziennie, zameldowanie w nowym B&B, zwiedzanie do 21, sen, pobudka o 8 i tak dzień po dniu. Efekt - o tym, że przez dziewięć dni wylegiwałam się na plaży zażywając kąpieli morskich i słonecznych już nie pamiętam, zakwasy w łydkach odczuwać będę przez następne kilka dni, posmakowałam, pooglądałam, zapamiętałam i oceniłam. 1 - 0 dla Hiszpanii :)

W wyjazdach nie lubię dwóch momentów - przygotowywania do wyjazdu (pakowania) i próby ogarnięcia się po wyjeździe (rozpakowywanie). Myślami jeszcze w słonecznej Italii, a tu codzienność puk, puk. Telefony dzwonią, na maile trzeba odpisać, każdy prosi o chwilę uwagi tylko dla niego, już nie wspomnę o konieczności opróżnienia zawartości walizek i uprzątnięcia całego powrotnego bałaganu. A czasu brak, bo już inne zadania i obowiązki czekają... ach te urlopy ;)

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę wycieczki, Werona to chyba jedno z piękniejszych miast jakie miałam okazję odwiedzić, ale niestety zimą.
    Nie zwiedzaliście Florencji? Nie miałam okazji nigdy tam być, ale gdybym tylko była w okolicy to na pewno Florencja byłaby na pierwszym miejscu.
    Też nie lubię pakowania i szczególnie rozpakowywania.

    OdpowiedzUsuń