Follow my blog with Bloglovin


Witajcie Kochani! Mam nadzieję, że nadal świętujecie i pamiętacie o tym, że mamy oktawę Bożego Narodzenia, czyli całe osiem świątecznych dni. Niestety nie zdążyłam z tym postem przed Wigilią. Nasza rodzinka wróciła z Drezna z jakimś wirusem. Katar, kaszel i ogólne złe samopoczucie towarzyszyły nam przez prawie tydzień. Jednak nie żałujemy wyjazdu, nastroił nas bardzooo świątecznie! Uwielbiam bożonarodzeniowe jarmarki, ich klimat, zapachy i smaki. Szczególnie pierwszy dzień pobytu w tym wyjątkowym w owych dniach miejscu przypadł mi do gustu, ciemności nocy, światła choinek i jarmarkowych domków, grzane winko, prażone kasztany, ach :) Z tego miejsca podziękowania dla naszych przyjaciół, którzy byli naszymi pierwszorzędnymi przewodnikami :)







Tegoroczne Święta spędziliśmy w rozjazdach. Wigilię i pierwszy dzień Świąt w Wielkopolsce, drugi dzień Świąt na Dolnym Śląsku. Taki "rozjechany" czas sprzyja relacją międzyludzkim, jednak nie daje wiele okazji do odpoczynku i zachłyśnięcia się atmosferą choinki pierników, oraz posłuchania około świątecznych utworów. Dlatego już tydzień przed Wigilią przygotowaliśmy sobie świąteczny, domowy nastrój, którym cieszyć możemy się przez nadchodz dni.

Tradycyjnie wysprzątałam dom, zajrzałam w każdy kąt, wyniosłam do śmieci wiele, wiele niepotrzebnych i zalegających "na zaś" przedmiotów. Lubię te świąteczne porządki i mimo, że każdą nową porę roku witam takimi ( o czym pisałam już tutaj), te są wyjątkowe bo dają pole do popisu w bożonarodzeniowych dekoracjach. W swoich poczynaniach miałam cudownego, małego pomocnika. Pierwsze w pełni świadome Boże Narodzenie naszej Córki, dostarczyło nam wyjątkowych wrażeń. Bo oto żadna z czynności nie była zwykła, towarzyszyły jej radosne wołania Mai "Mamo, mamo, mamo" czyli no Mamo co ty robisz jakie to fajne. Wspólnie sprzątałyśmy, ubierałyśmy choinkę, a ochom i achom, oraz wybuchom spontanicznego tańca nie było końca. Przypomniały mi się moje Święta kiedy byłam bardzo mała, te wszystkie niemal magiczne rzeczy, czar oczekiwania na tatę z choinką, wyjmowanie świątecznych ozdób z kartonów, zapach piernika unoszący się w całym domu.




Kiedy już przygotowaliśmy naszą życiową przestrzeń na ten wyjątkowy czas, rozpoczęliśmy wspólne, rodzinne świętowanie. Co ranek schodząc na dół, kiedy tylko oczom córki ukazywały się światełka na schodach, a później na choince ogarniał nas błogi nastrój, och, ach, bieg pod choinkę, przesiadywanie na podłodze i przeglądanie się w bombkach. Później tradycyjna czekoladka z kalendarza adwentowego i czytanie opowieści z naszej świątecznej książki. Dzięki naszej córce, Święta zyskały nowy wymiar, głębszy sens i jeszcze wspanialszy nastrój. 


My świętować będziemy razem do 4 stycznia. Tak nam dobrze :)  Wam również życzę na te nadchodzące dni ciepłej, rodzinnej atmosfery z nowonarodzonym Jezusem w sercu. A na nadchodzący Nowy Rok, wiary, nadziei i miłości. Dosiego Roku!






Ostatnio "wolny czas" mija mi na wymyślaniu prezentów mikołajkowo - choinkowych dla Mai.
Pisałam już Wam kiedyś, że brak wyboru jest kiepski, ale jego nadmiar jeszcze gorszy. Wydaje mi się, że w czasach minionych, kiedy przed Świętami na półkach w sklepach pojawiały się takie rarytasy jak pomarańcze i czekolada, a Ci co mieli szczęście może i sanki dali radę dostać, wybory były szybsze, łatwiejsze i cieszyły obdarowanych znacznie bardziej niż dzisiejsze cuda na kiju. I nic to, że każdy dzieciak z podwórka miał to samo, Kiedyś bycie podobnym, posiadanie tego samego, jednoczyło ludzi, nie dzieliło. Dziś każdy chce być nad wyraz oryginalny, chce być pierwowzorem, nie widzi jak bardzo inspiruje się innymi i że nie ma w tym nic złego, że właśnie tak się podobno dobieramy się w związki, czy to małżeńskie, partnerskie czy przyjacielskie. Właśnie to nas ciągnie do siebie, że w duszach podobnie nam gra.

Ale koniec tej dygresji, bo nie o tym miało być :) Tak więc przeglądam internety i szukam, i szukam i szukam i wcale nie jest łatwo coś wybrać. Niby wszystko by się przydało, fajnie było by mieć i to i tamto. W gąszczu możliwości postawiłam sobie kilka drogowskazów. Po pierwsze ograniczenie cenowe 100 zł, po drugie ma nie być elektroniczne ( strasznie ogłupiające te wszystkie gadające zabawki), po trzecie najlepiej nie z plastiku, po czwarte ma być ponadczasowe, po piąte ma wprowadzać troszkę świątecznej magii.

Moim hitem, który Wam polecam z całego serca jest ta książka


Kupiłam ją jeszcze będąc w ciąży, gdyż sama przepadłam w niej bez reszty. Te obrazki, ten klimat, przenoszą mnie do najpiękniejszych wyobrażeń i wspomnień, budzą magię Świąt. Od kilku dni testuje ją moja córka i również nie może się od niej oderwać! To je ulubiona książeczka, za każdym razem jak przewraca kartkę wzdycha z zachwytu. Jest tu wszystko co potrzebne do wprowadzenia dziecka w ten wyjątkowy czas. Jest i o narodzeniu Dziecięcia i o Świętym Mikołaju, o zimie, słowem magia świąt :D

To właśnie ta książka podpowiedziała mi kilka prezentów. Są tu pod choinką lale, misie, ołowiane żołnierzyki, bączki, bębenki, renifery, konie na biegunach i wiele innych :)

Nasz hit, który Maja znajdzie 6 grudnia, to drewniany koń na biegunach. Nasza córka uwielbia konie, codziennie musi odwiedzić je na łące i pogłaskać, jak tylko widzi konia, czy w książeczce czy na żywo woła ihoo, ma już pluszowego konika, którego prowadza na smyczy ;)


Zestaw drewniany do kuchni. Mamy już dziecięcą kuchnie, w której córka lubi gotować podając wirtualny sok czy kawę z kubeczka, smaży jajko i gotuje kuraka. Taki drewniany komplet będzie uzupełnieniem wyposażenia kuchni, a kiedyś posłuży nam do wspólnego wykrawania bożonarodzeniowych pierniczków.


Bębenki, tamburyny, cymbałki i wszelkie inne instrumenty posłużą na długo i oszczędzą nasze garnki i pokrywki.


Łóżeczko i pościel dla lalek. Jesteśmy na etapie łała, czyli lala. Maja ma kilka lalek, ale jedną swoja ulubioną. Z łałą śpimy, kąpiemy się i jemy. Łała musi dostać pić i wytrzeć buzię po jedzonku. W związku z tym, ze na Święta Maja przeniesie się do swojego nowego pokoju, łała musi też z nią iść, a jako że najprawdopodobniej przeprowadzce towarzyszyć będzie zmiana łóżeczka łała łóżeczko też mieć musi ;)


To nasze typy, każdy do 100 zł. Część będzie na 6, cześć na 24 grudnia. Dziadkowie kupują wózek dla lalek i sanki. Nic wielkiego, nic drogiego, a mam nadzieję bardzo cieszącego małe oczy i rączki :)
Kochani! Wpadam na chwilę, jakoś ruszyło mnie aby podzielić się z Wami przemyśleniami w powyższym temacie. W TV, sklepach, na blogach już Święta! Sesje bożonarodzeniowe, gwiazdy, dekoracje, szał ciał. Każdy ma co lubi, każdy przeżywa po swojemu i może nic mi do tego... Może... Jednak pokuszę się dziś o przypomnienie mojego zeszłorocznego posta. Wówczas pisałam po Świętach, ku refleksji i przestrodze. Dziś pragnę się do tego odnieś ku przestrodze dla siebie samej, ale i dla tych którzy chcą skorzystać :)

Ja zaczynam nastrajać się świątecznie od 6 grudnia. Mikołaj przynosi nam nie tylko prezenty ale i początek okresu bożonarodzeniowego. Tymczasem cieszę się jeszcze z panującej jesieni :)

Poniżej wspomniany post :)



Za nami Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Było pięknie, magicznie, rodzinnie. To pierwsze Święta u nas w Jot. i pierwsze Święta z naszą Majeczką. Wbrew obawom udało się przygotować wszystko i dopiąć na ostatni guzik. Okna jakoś się umyło, porządki w każdym kącie porobiło, nawet dekoracje powstały. Swój udział miałam również w przygotowywaniu Wigilijnej wieczerzy. Kutia smakowała jak nigdy, a wieczorne krojenie sałatek i ucieranie ciast z pomocą męża (mikser odmówił posłuszeństwa ;) szło nie tylko szybko ale i bardzo przyjemnie.

Uwielbiam okres przedświąteczny, dom pachnie aromatyczną herbatą, cytrusami i świeżością suszonej na dworze pościeli. Wkrada się zapach piernika i choinki. Stopy grzeją ciepłe, wełniane skarpety a kominek i blask świec dodają szczególnego uroku.

Jednak nie zapominam również o tym co najważniejsze - o istocie tych Świąt - Bogu. Bo czy ma sens stawianie drzewek a pod nimi prezentów, pichcenie smakołyków i dekorowanie wnętrz, kiedy nasze Wnętrze - nasze serce i dusza zostają na planie dalszym? Kiedy nie mamy czasu na rekolekcje, spowiedź czy niedzielną Mszę? Kiedy wolimy myśleć o Świętach jako o White Christmas i słuchać Franka Sinatry zamiast "Lulaj że Jezuniu..." 


Wiadomo, że wszystko dla ludzi! I u nas Franio też leci, ale kiedy zbliża się 24 okienko kalendarza adwentowego, zmienia się też klimat w naszym domu. Panuje więcej zadumy, rozmyślania i rozmów o Dzieciątku które narodziło się 2014 lat temu i na nowo ma narodzić się w naszych sercach i domach w Wigilię. I powiem Wam, że nawet te kolejki do konfesjonałów mają jakąś magię w sobie... a stanie w nich sprzyja refleksji... to taka nasza podróż za gwiazdą.

Mimo, że nasza córka ma zaledwie sześc miesięcy, mówiąc jej o Świętach, zapoznajemy ją z tajemnicą Bożego Narodzenia i mówimy o Jezusie, nie tylko o Mikołaju czy pierniczkach. Bez tego Święta były by dla mnie wydmuszką... bańką mydlaną. 

W okresie przedświątecznym przeczytałam tak wiele relacji z przygotowań do Świąt, niestety nie znalazłam w nich słowa o Bogu, o Dziecięciu i tym, że to Jego narodzenie Świętujemy. Mam nadzieję, że albo czytam po prostu takie blogi, albo ich autorzy nie lubią dzielić się tym co głęboko w sercach i dlatego skupiają się na "zewnętrznej" warstwie Świąt.

U nas dziś sypnęło śniegiem, świat biały, czysty, świeży i taki piękny... Jak tylko pług utoruje nam drogę, zakładam zimowe opony do wózka i ruszamy na spacer :)

I jeszcze na koniec spóźnione, ale szczere i w duchu powyższych rozważań życzenia na Nowy 2015 Rok...

Kochani... aby wszystko co robimy, stało na solidnych fundamentach i jak najmniej wydmuszek w naszych życiach!
Dosiego Roku!

Zapewne każdy z Was kojarzy tą krainę. Neverland - Nibylandia. To jedno z najpiękniejszych miejsc stworzonych dla dzieci i śmiem twierdzić, że również dla dorosłych. Miejsce gdzie nigdy nie stajemy się dorośli, a takie pojęcia jak racjonalność nie istnieją. Tutaj główne skrzypce gra wyobraźnia. Tutaj najpiękniejsze wspomnienia pozwalają latać. Tą krainę dla nas wszystkich stworzył Jamesa Matthew Barrie. Jego książka "Piotruś Pan", była i chyba nadal jest moją ulubioną. W dzieciństwie zachwycałam się całą jej magiczną otoczką: gwiezdnym pyłem, huśtaniem na wskazówkach Big Bena, Laguną Syren. Faktem, że wyobraźnia kreuje świat. To co sobie wyobrazimy może zaistnieć w rzeczywistości, a na pewno zaistnieje w naszych sercach i umysłach.


Opowieść o mocy wyobraźni, stworzyła ze mnie takiego "Zgubionego Chłopca", a raczej dziewczynkę, która mimo, że za chwilę odliczy 31 rok swojego życia, nigdy nie dorosła. W sercu i duszy pozostała dzieckiem, wierzącym że wyobraźnia stwarza świat. Że początek rzeczy bierze się z naszych umysłów i dusz. I tak jak w rzeczonej książce, tak w moim życiu wyznaję zasadę, że wystarczy w coś mocno wierzyć, a stanie się to prawdą. Przyznam, że nadal nie opanowałam sztuki pojawiania się wymyślnych dań na talerzach, tylko za pomocą wyobraźni, ale spełniłam - ziściłam inne wyobrażenia. Przede wszystkim marzenie dzieciństwa o byciu tu gdzie jestem. Życiu na wsi, posiadaniu wspaniałej rodziny, kotów, ogródka ;)

Jednak nie tylko o tym chciałam Wam napisać. Wiara we wróżki, w Neverlandię, przeniknięci ciała i duszy tą atmosferą, ufność w "stwórcze" moce wyobraźni, dały podstawę późniejszym fascynacją i stworzyły klimat mojej duszy. Klimat, który powoduje, że jako dorosła oglądam każdą nową część przygód Dzwoneczka, a do kina wybieram się na przykład na "Opowieść Wigilijną", "Gwiezdny Pył", "Opowieści z Narnii" czy inne. Uważam to za jeden z najważniejszych darów, które dostałam od moich rodziców. Wyobraźnia i "ckliwa" dusza. Bo to oni dali jej podwaliny, uczyli miłości i szacunku do przyrody, pukali w pnie drzew - niby do domków krasnoludków, pozwolili wierzyć w Św. Mikołaja do kiedy chciałam. 

Ten sam dar chciała bym przekazać mojej córce. Chcę, aby jej wyobraźnia nie znała granic, aby odnalazła w sobie Nibylandię, magiczna krainę, w której to Ona jest Piotrusiem Panam. Chcę aby potrafiła latać. A do tego potrzebuje dobrych wspomnień. Dlatego razem przytulamy drzewa, uczymy się szacunku do życia, tłumaczę jej że zwierzęta mają duszę i czują, że lalę boli kiedy rzuca nią o podłogę. Kiedy przyjdzie na to czas będą krasnoludki, Święty Mikołaj i magia Świąt, będzie Piotruś Pan i Nibylandia. Pozwolę Jej wierzyć w Wróżkę Zębuszkę i Dzwoneczka, w elfy i inne fantastyczne stworzenia. Bo wiem, że nie przeszkadza to w życiu w ogóle, a wręcz przeciwnie. Pozwala żyć pełniej i piękniej, pozwala łatwiej znosić trudne życiowe momenty i radzić sobie z problemami. 
Mam nadzieję, ze podołam temu zadaniu, a moja Maja powie kiedyś z dumą: "Piotruś Pan, tak znam go, to mój przyjaciel, przedstawiła mi go moja Mama " :)

P.S Zachęcam Was do przeczytania po raz kolejny tej książki. Dziś ma ona dla mnie nieco odmienny wydźwięk. Uważam, że to historia o miłości. Miłości rodziców do dzieci.


P.S' W kinach grają właśnie "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii". Ja się wybieram, a Wy?
Tegoroczna jesień zachwyca mnie niezmiernie. Takiej ferii barw, odcieni i koloru dawno nie było. Sama nie wiedziałam, że pomarańczowy może istnieć w aż tylu wariantach. Podobnie z żółtym. Tymczasem przyroda zaskakuje i oczarowuje mnie ogromnie. Podejrzewam, że dzięki tegorocznemu latu, gorącemu i słonecznemu, możemy teraz podziwiać tą paletę barw. Pięknie nam lato pokolorowało i drzewa i trawy i krzewy. Nawet w słotne dni wygląda to pięknie i rozwesela ponury krajobraz.


Tymczasem u mnie w domu fiolety, czerwienie, wrzosy, pomarańcze. Mocne, soczyste, pełne kolory. Zarówno w tekstyliach, jaki i własnoręcznie zrobionych dekoracjach. Przyznam się od razu, że nie należę do osób mogących w każdym sezonie wydać fortunę na nowe dekoracje. Pomimo tego, że różne dodatki krzyczą do mnie z wielu sklepów - kup mnie, Ja nie daję się ponieść zakupocholizmowi i mówię NIE. Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej kiedy idę do ogrodu, czy na spacer. Mijam piękne, różane owoce, cudowne głębokie kasztany, dorodną jarzębinę. I kiedy wszystkie one krzyczą weź mnie ze sobą, nie jestem w stanie im odmówić ;) Zbieram więc napotkane skarby, zabieram ze sobą i tworzę twory przeróżne, wykorzystując to co mam akurat pod ręką. Najczęściej są to wazony, klosze, słoiki, weka, stare dzbanuszki. Tak powstały również tegoroczne dekoracje.


W pierwszej kolejności zapraszam Was do salonu. Rozsiądźcie się wygodnie. Fiolet, wrzos, dynia i patison przywitają Was od stołu, rozpalimy kominek i ogarnie nas przyjemne ciepło. Na kominku dekoracje z kasztanów, róży i łupinek kasztanowych. Proste, tanie, oryginalne. Świeczniki powstały w pięć sekund. Na starych pokrywkach od słoików WEKA postawiłam świeczki, obok nich poukładałam kasztany oraz łupiny od nich. W gotowy wianek zakupiony kiedyś za grosze powtykałam owoce dzikiej róży. Całość prysnęłam lakierem, aby ładnie się świecił i dłużej pozostał "jędrny" :) Na stole znajdziecie lampion z okrągłego wazonu, do którego włożyłam starą, mocno wypaloną świeczkę i obłożyłam na przemian szyszkami świerkowymi i jarzębiną.




Z salonu przejdziemy do przedpokoju. Na ławeczce pod schodami rozsiadł się rogacz, w towarzystwie koronkowych poduszek. Na komodzie postawiłam wazon, a w nim kwiaty pora i dębowe liście. 



W kuchni królują dynie. Ich pomarańczowy, intensywny kolor zdecydowanie ożywia beżową kuchnię i dodatki.






Idzie jesień. A może już tutaj jest? Tegoroczna susza znacząco ją przyśpieszyła. Ostatnio porównywałam zdjęcia z ubiegłego roku, z tym co mamy dziś. Bez wątpienia mamy późny październik. I tylko temperatury nadal letnie. Chociaż poranki i wieczory już chłodne.


Idzie jesień. Poczułam ją w kościach. Długie cienie, pomarańczowe promienie, zamknięte okna na noc, rześkie powietrze nad ranem. Łyse lipy, opadające liście dębów, puste, zaorane pola. Poczułam ją i zabrałam się za jesienne przygotowania. Lubię tą porę roku, zresztą odkąd mieszkam tutaj lubię każdą porę, bo każda jest piękna, inna, wyjątkowa. Na każdą czekam i witam z radością. Podobnie jest i teraz. Cieszę się na grabienie liści, zapach dymów z ognisk, spadające kasztany, brodzenie w opadłych liściach. Uwielbiam jesienną przyrodę i jej zamgloną aurę. Ale lubię też dom i nasze domowanie, do którego rozpoczęłam już przygotowania.


Każdą porę roku witam domowymi porządkami. Myję okna, wyganiam pajączki, przeglądam szafy i szuflady. Wynoszę na strych to co poczekać musi do przyszłego lata, znoszę zaś ciepłe swetry i jesienne gadżety dekoracyjne. Lubię te porządki. Czuję się wtedy jakbym zaczynała od nowa, nowy rozdział. Wymiatam stare, niepotrzebne tworząc miejsce nowemu, wpuszczając nową energię. Takie porządki oczyszczają nie tylko przestrzeń ale i myśli oraz duszę. Dają czas na refleksję, przemyślenia, spojrzenie wstecz i zastanowienie nad tym co dalej. Jednak w przeciwieństwie do wiosny i lata, energia jesieni nie zmusza do biegu, nie każe wymyślać i realizować tysiąca projektów. Pozwala spokojnie i powoli żyć i cieszyć się każdą chwilą. Zatem pomiędzy sprzątaniem kolejnych pomieszczeń, dopieszczaniem zakątków i pierwszymi jesiennymi dekoracjami, popijam niespiesznie kawę z mojej muchomorowatej filiżanki i zajadam jabłecznik.



 Moja jesień ma kolory fioletu i czerwieni, jakoś z nimi mi w tym roku po drodze. Wieczorami zaś, zaszywam się pod ciepłym pledem z herbatą karmelową i czytam. A może polecicie jakieś przyjemne, jesienne czytadło? Co tam u Was na półkach teraz gości?
Tylko patrzeć jak zacznie trzaskać ogień w kominku, a nam dowiozą nową porcję węgla na zimę.


P.S Zdjęcia z ubiegłorocznej jesieni ;)
Bycie matką... To doświadczenie, które nie ma sobie równych, jest jedyne i niepowtarzalne. Dotyka każdej sfery naszego życia, całej naszej osobowości, przenika ciało, umysł a przede wszystkim serce.


Na długo przed dwiema kreskami na teście, zastanawiałam się jak to będzie być po drugiej stronie relacji mama - dziecko. Wielokrotnie przeglądałam produkty dziecięce, wybierałam wózki i łóżeczka. W marketach niby przypadkiem błądziłam w alejkach z dziecięcymi artykułami. Później na etapie edukacji, łyknęłam problem z innej strony. Psychologia rozwoju, wychowawcza, małe dziecko. Moc informacji jakie wtedy zdobyłam mocno mnie przeraziły. Poczułam, że bycie rodzicem to nie tylko wiele przyjemności ale i ogromna odpowiedzialność. Odpowiedzialność za ukonstytuowanie nowego człowieka. To nie tylko kwestia wyżywienia, dbania o harmonijny rozwój fizyczny, o niewykoślawianie kolanek czy o kształtną główkę ;)
To przede wszystkim budowanie podwalin psychologicznych pod wszystkie późniejsze płaszczyzny życia naszej pociechy. Mocno wpoiłam sobie teorię pierwszych pięciu lat życia dziecka, najważniejszych dla jego późniejszego życia. Tych w których tworzą się fundamenty pewności siebie, relacji społecznych, poczucia własnej wartości. Te pięć pierwszych lat ma tak wielkie znaczenie dla późniejszego życia, wpływa na tak wiele sfer i decyduje o jakości życia naszego małego szczęścia przez następne długie lata. I to My jako rodzice mamy tutaj największy wkład. My budujemy te fundamenty, tworzymy podwaliny. Ta myśl mocno mnie przeraziła. Przez chwilę czułam, że nie jestem gotowa i być może nigdy nie będę na bycie MAMĄ. Że ta ogromna odpowiedzialność mnie przerasta, a rodzicielstwo to najważniejsze i najtrudniejsze zadanie w życiu , a ja nie mam do tego kompetencji.

Na szczęście po kilku latach, na innych zajęciach, spotkałam bardzo mądrą Profesor Biankę, która zmieniła moje przerażenie w zdroworozsądkową świadomość faktów. Wprowadziła do moich wyobrażeń bycia rodzicem pojecie "WYSTARCZAJĄCO DOBREJ MATKI". Poukładała w głowie różne kwestie i w zasadzie pozwoliła na nowo patrzeć na rodzicielstwo, nie jak na chodzenie po linie nad przepaścią, gdzie każdy twój krok w konsekwencji doprowadzić może[ do ruiny życie twojego dziecka. Ochłonęłam i dzięki temu na nowo zapragnęłam być nią - MAMĄ.

Dziś doświadczenie mam nieduże, zaledwie 14 miesięcy plus 9 miesięcy noszenia Mai pod serduszkiem. Jedno mogę powiedzieć ze 100% pewnością - BYCIE MATKĄ TO SZTUKA WYBORÓW. Niby banalnie proste, a jednak nie takie oczywiste. Wybory czekają nas wszędzie i na każdym etapie. Jeszcze przed rozpoczęciem przygody rodzicielstwa, dokonujemy wyboru kiedy ją rozpocząć. Czy iść do pracy, czy odłożyć karierę na kilka lat wychowując dzieci. Przez 9 miesięcy wybieramy lekarzy, szpital, wyprawkę. Zastanawiamy się jaki krem do pupy, jaki płyn do kąpieli, czy kupić rożek czy może kołderkę. Z perspektywy czasu wydają mi się te wybory śmieszne. Bo czy kiedyś matki miały taki dylemat? W czasach gdy na półkach sklepowych był tylko jeden produkt? Czy to naprawdę tak istotne czy będzie miał pozytywną opinie tysiąca instytutów? Kiedy nasza pociecha jest już z nami, nasze dylematy i wybory się nie kończą. Powiedziała bym, że dopiero wchodzą w kluczową fazę. Bo oto musimy wybrać czy karmić piersią czy mm, czy spać z dzieckiem, czy też osobno, czy kołysać do snu czy zostawiać aż uśnie. Szkół i opinii tryliardy. I bądź tu człowieku mądry. Moim prywatnym zdaniem brak wyboru to kiepska opcja, jednak nadmiar opcji jest jeszcze gorszy.

Dziś, kiedy Maja ma 14 miesięcy, zastanawiam się jak wychowywać małego skarba. Czy pozwalać jej wkładać wszędzie palce, taplać się w błocie i eksplorować po swojemu świat. Czy tez może chronić przed nieodpowiedzialnym zachowaniem, wbrew zasadzie, że najlepiej uczy się na błędach. Czy pozwalać jej z radością rozwijać papier toaletowy z rolki, czy jednak uczyć że tak się nie robi. Czy zabawa w kociej kuwecie to jeszcze radość dzieciństwa czy już powód do zakazów. Balansuję co dnia na kontinuum pomiędzy wychowaniem bezstresowy, a wychowanie rygorystycznym. Staram się uplasować gdzieś w połowie. Nie pozwolę jej samej stać na krześle i przechylać się niebezpiecznie przez oparcie. Jednak nie zabronię też, na nie wejść. Stanę obok i będę asekurować, a jak wychyli się za bardzo ostrzegę przed upadkiem i złapię w razie potrzeby.

Dokonuję wyborów, które pozwolą mi z jednej strony nie zabrać córce radości z dzieciństwa, każdej drobnej chwilki, możliwości samodzielnego poznawania świata, odkrywania własnych prawd życiowych, a z drugiej wychować mądrą, szanującą siebie i innych dziewczynkę. Chcę aby wiedziała co wolno, a czego nie. Nie chcę tłumaczyć jej "niegrzecznych" zachowań wiekiem. Nie należę do osób uznających, że dziecko jest dzieckiem i z tego powodu może wszystko. Staram się w granicach rozsądku tłumaczyć jej co można. a czego nie należy robić i być w tym konsekwentną. Jak postępować aby nie zachwiać równowagi pomiędzy miłością, troska i opieką, a samodzielnością, pewnością siebie i poczuciem kompetencji. O to moje dzisiejsze wybory. A za chwilę przyjdą nowe, inne, tak samo ważne. W końcu jestem MAMĄ :)
Dawno mnie nie było. Co tu dużo pisać, życie z 14 miesięczniakiem zaczynającym przygodę z chodzeniem na własnych nogach, nie pozostawia zbyt wiele czasu na wirtualne zwierzenia. Do tego panująca nam susza, zabierała cenne wieczorne godziny, kiedy to panna Anna słodko już spała, na podlewanie haziajstwa, aby nie umarło doszczętnie. I tak codziennie na dwie studnie pompa pompowała hektolitry wody, utrzymując przy życiu dwa warzywniki, ogród, podwórze i doniczkowe podwórzowe. Dzięki temu większych strat brak. Jedynie trawa nie wytrzymała próby sił i niestety mamy w niektórych miejscach puste, wyschnięte place. Mam nadzieję, że jako trawa łąkowa, nie sianka, wzejdzie bujnie w przyszłym roku...

Kiedy już aura odpuściła i wieczory znowu zapowiadały się wolne, wpadliśmy w wir wekowania. Przerabialiśmy, gotowaliśmy, pasteryzowaliśmy. W tym roku głównie soczek z malin, powidła śliwkowe, przeciery pomidorowe, soki z czarnego bzu. Jeszcze przyjdzie czas na mus jabłkowy.

Na to wszystko złożyły się również inne sprawy. Jak w życiu każdego z nas bywają chwilę cięższe i mniej przyjemne tak też było, jest u mnie. Dostałam ostatnio dużo do myślenia i przemyślenia. Posypały się gorzkie żale, przykre słowa. I to z najmniej spodziewanych stron. Postawiłam pod znakiem zapytania wiele niby pewnych spraw w moim życiu. Przez chwilę odechciało mi się sprzątać, dbać, pielęgnować, urządzać i dekorować. Myśl o nadchodzącej jesieni i jej urokach jakoś nie poprawiała nastroju.

Dodatkowo dowiedziałam się też, że jestem mało oryginalna, mieszkam na wsi jak setki innych ludzi i nic takiego ciekawego tu nie robię. Siłą rzecz zatem rozważałam kwestię pożegnania się z Wami. Skoro nie jest ciekawe to o czym Wam piszę, nie jest za grosz oryginalne i na innych blogach aż kipi od inspiracji, której tu znaleźć nie można... To po co to pisać? Dawno blog ten przestał być "pamiętnikiem remontowym", jakim był z założenia i u swych początków. Dawno przestałam pisać tylko dla siebie, "do szuflady". Piszę też dla Was.  Z drugiej jednak strony stale powiększa się grono obserwatorów, fan page na facebooku rośnie w siłę, zbliżamy się do 80 000 wyświetleń bloga. Wiadomo, że z najpopularniejszymi równać się nie ma sensu, jednak chyba ktoś tu ze mną jest?

I tak z głową pełną rozterek, wielkich znaków zapytania i nadziejami na lepsze jutro wchodzę w ten jesienny czas. A na małe smuteczki zaparzam kawę, otwieram puszkę karmelu lub idę na spacer przywitać jesień.

Poniżej dzielę się pięknem naszej okolicy. Zdjęcia mojego autorstwa, bez podpisów, korzystajcie :)