Follow my blog with Bloglovin
...głos się rozchodzi...

Z okazji Świąt Narodzenia Dzieciątka Jezus, 
życzę Wam wszystkim obfitości łask Bożych, pokoju w sercach i rodzinach. 
Wytrwałości w osiąganiu celów, realizacji zamierzeń i optymistycznego spojrzenia w przyszłość.
Abyście nie bali się marzyć i wierzyli w to że marzenia się spełniają, bo naprawdę tak jest. 
Życzę również abyście odnaleźli w sobie dziecko, tak jak odnaleźli je mędrcy w Betlejemskiej szopce i abyście pielęgnowali je w sobie - bo z nim i w nim życie nabiera sensu.
Remont w Jot. trwa nieprzerwanie. Nowe okna na piętrze prezentują się zacnie i chociaż to zwykłe, białe, jednotaflowe plastiki nadały bryle budynku lekkości i przejrzystości. Nocą sączące się przez nie światło daje wrażenie przytulności i bezpieczeństwa. I chociaż ściany jeszcze nie otynkowane, a kable wystają ze ścian, będąc w środku czuję jak wszytko nabiera życia a obrazy podsuwane przez wyobraźnię stają przed oczami jak żywe. Dom po dziadkach otulony białym puchem, ogień trzaskający w kominku, pachnący świerk w salonie, świąteczne dekoracje i my - nasza rodzina przy wspólnym stole. Tak takich Świąt życzę sobie za rok! A myśl o tym, że to bardzo realne pragnienie już dziś napawa radością!


Póki co przygotowuję się do tegorocznych Świąt, które spędzę poza Wrocławiem. Dlatego już wcześniej przygotowałam nastrój, aby móc się nim troszkę nacieszyć przed wyjazdem. Chociaż to nie Jot. i nie dom a wrocławskie M2, jest naprawdę przyjemnie.Przy okazji chciałabym pochwalić się pięknym bieżnikiem który uszyła dla mnie Dusia ze Skrawka Nieba. Lniany bieżniczek z aplikacjami mikołajów, do którego idealnie pasują nabyte niedawno filcowe podkładki w kształcie śnieżynek. Dusia do bieżnika dołączyła również cudny woreczek na różności - dziękuję Dusiu :)



















Robiąc porządki natknęłam się na wiosenne doniczki do wysiewu ziół i postanowiłam je wykorzysta do zrobienia świeczników. Przywieziony z Jot. mech wpasował się w koncepcję idealnie. Niestety modrzewiowe szyszki, które polakierowałam na złoto i włożyłam do doniczek są ostatnio ulubioną zabawką naszego kota. Jak co roku, tak i w tym tradycji musiało stać się zadość, więc powstały pierniczki. Precyzyjniej ujmując stosy pierniczków, bo chyba lekko przesadziliśmy z ilością składników i wyszło nam ponad 100 sztuk, których lukrowanie okazało się pracą zbyt żmudną, dlatego część pójdzie do schrupania "na goło". Obdarujemy nimi dwie rodziny, a i jeszcze dla nas zostaną zapasy na poświąteczne wieczory przy czekoladzie i pierniczkach.

Oprócz pierniczków upiekliśmy również świątecznego piernika. Jako, że był to mój pierwszy piernik z wielką radością zaglądałam do piekarnika patrząc jak rośnie, niestety pomimo godzinnego pieczenia zaraz po otworzeniu piekarnika opadł i ku mej rozpaczy "wpadł w depresję". Niemniej jednak smakował dobrze, przynajmniej tak twierdzą nasi przyjaciele po dzisiejszym, świątecznym spotkaniu.

 Choinka jest, pierniczki są, prezenty kupione i popakowane...wygląda na to, że w tym roku udało się na kilka chwil przed "ostatnią chwilą" i nawet mam czas na wieczorne pisania. Tylko śniegu jakoś mi brak. Jestem dzieckiem White Christamas i bez tego jakoś tak nie tak... może jeszcze poprószy?

P.S Niestety utraciłam moje stare tło...odnaleźć nigdzie nie mogę, a czasu na poszukiwania lepszego niż to które jest obecnie nie mam, więc przez jakiś czas pozostanie tak ... "niezadowalająco".
Miesiąc od ostatniej notki, co prawda z epizodem cukierkowym... jednak poprawić się muszę i poprawę obiecuję. Cóż ostatnio wiele się dzieje. Przede wszystkim chwaląc się wszem i wobec donoszę iż psychologiem zostałam, lub według współczesnej nomenklatury psycholożką (jak kto woli). Pisząc i broniąc, czasu na wiejskie wojaże nie miałam. Jednak na froncie przebiegającym przez Jot. nadal trwają batalie. Ostatnio poczyniono wylewki na całym parterze i postawiono ściankę dzielącą jedno duże pomieszczenie na dwa docelowe: łazienkę i kotłownię. Rozprowadzono rury odpływowe i dopływowe, wyznaczając tym samym usytuowanie poszczególnych elementów armatury.

Kiedy mężczyźni ciężko pracowali nad postawieniem ścianki. Ja nadrabiałam prace w ogrodzie. Grabienie liści, kopcowanie róż, wycinanie starych kwiatów. Wiem, że to grudzień, a podobne prace wykonuje się w październiku. Jednak pogoda tej zimy typowo jesienna, chryzamnemy jeszcze kwitną! a większość roślin nadal zielona!

 Dla porównania zapraszam do posta z 5 grudnia 2010 - śniegu po kolana!

Mam nadzieję, że dzięki ciepłej, słonecznej i bezśnieżnej aurze tegorocznej zimy, róże nam nie pomarzną, a sarnie rodziny zadowolą się tym co na polach i pozostawią nasze krzewy i drzewka w spokoju. Na sam koniec skarby zebrane w ogrodzie, które posłużą do stworzenia świątecznych ozdób i dekoracji.

Pierwsze wygrane Candy! Więc pochwalić się muszę - a co!

Wspaniałe haftowane kapturki na jesienno - zimowe zapasy od Galerii Dekodom. Zauroczyły mnie od pierwszego wejrzenia i bardzo chciałam je mieć. Z grzybkami w tym roku już nie zdążę, ale na miodzik do zimowych herbatek będą jak znalazł!

Zabawa świetna a radość z wygranej ogromna :)
Pogoda tej jesieni jaka jest każdy widzi... już dawno nie było tak pięknej i ciepłej jesieni.




P.S Dach już ocieplony :)
Ocieplanie ruszyło, a było tak... Na początku rozeznanie rynku: jaka wełna, jakie parametry, jakie ceny. Następnie skąd: Wrocław czy pobliskie hurtownie, oraz czym: transport własny czy sklepowy... Wyszło na to, że transport własny, którego podjął się A. generuje te same koszty co transport zamawiany w punkcie sprzedaż, a dodatkowo pozbawia wolnego weekendu, wymusza własnoręczny załadunek i rozładunek. Postawiliśmy na duży, wrocławski market budowlany, ponieważ i cena niższa i niezbędna ilość 16 bel dostępna od ręki. W trakcie zamawiania transportu usłyszeliśmy te same pytania co zawsze: do Jot. a gdzie to? jaka gmina? nie nie wiemy gdzie to... a jaka droga da się dojechać? Okazało się, że transport dojechał całkiem sprawnie i szybko. W sobotę rano wyruszyliśmy skoro świt, dotarliśmy do Jot. gdzie szron spowił wszystko a zimno wdzierało się każdą szparką pod i tak wzmocnione przewidywaniem chłodów ubranie. Za około dwie godziny dojechał i transport, radosny pan wyskoczył z kabiny, wszedł na pakę i z chyżością rozładował naszą wełnę. Po wniesieniu na strych rozpoczęła się akcja ocieplania.


 Po kilku godzinach 1/4 dachu została ocieplona. Tymczasem pogoda zrobiła się wyśmienita. Błękitne niebo i słoneczko. Nie chcąc tracić być może ostatnich tak ładnych dni na siedzenie na strychu przenieśliśmy prace na zewnątrz. Ocieplanie kończymy w najbliższy weekend, który z racji Święta Zmarłych jest długim weekendem.
Na naszym strychu jeszcze zamieszkać nie można. Za to można raczyć się pięknym światłem i zrobić kilka fajnych fotek. Może i nie są to profesjonalne zdjęcia bo robione komórką i przez amatora (mnie), jednak jak i cały strych mają swój klimacik.


To ostatnie migawki z tak wyglądającego poddasza. Za tydzień ocieplamy.
Często cudowności i magi szukamy bardzo, bardzo daleko...zachwycając się odległymi krainami, egzotycznymi krajobrazami. A piękno mamy na wyciągniecie ręki... czasami trzeba tylko uważniej popatrzyć.



 Stare drzewa, wielkie dęby, przedwojenne jabłonie, małe drobne kwiatuszki w świetle jesiennego słońca tworzą przytulny klimat, w którym czuję się bezpiecznie, czuję że jestem w domu.


Zimne poranki i wieczory zimne, wcześnie zapadające z zapachem dymów z kominów... Tak zastałam wrzesień po powrocie z urlopu spędzonego na gorących plażach. Pomyślałam sobie... czas do Jot. Dawno mnie tam nie było, weekendy zapracowane nie pozwalały na wizyty wsiowe. Trawa do skoszenia, liście do zgrabienia, rośliny do przygotowania pod zimowe sny... Myślę - jadę! I pojechałam....


A tam... trawa do kolan, zielona i soczysta, róże całe w kwieciu, kwitnie groszek, kwitną malwy, liście zielone. No i gdzie ta jesień się pytam? Do Jot. widocznie wysłała jedynie posłańców, jak ksiądz ministrantów przed kolędą: "przygotujcie się, idę"...no dobrze ale pod którym numerem jesteś? Chyba jeszcze daleko bo wino ledwo zaczerwienione, kilka listków zdobi trawnik, jabłka czekają na zbiory. A poza tym nic.


Właściwie zadowolona z zaistniałego stanu rzeczy myślę, ech dobrze tylko trawa do skoszenia, szybko pójdzie... No i poszło tyle, że w ślimaczym tempie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio używaliśmy kosy. A tym razem pierwsze sianokosy kosą ( prawdziwą, nie jakąś tam spalinową), następnie grabienie  i wywożenie skoszonej trawy. Drugi etap - kosiarka z koszem. W efekcie kosiliśmy cały dzień...

Przyroda zachwyca jeszcze żywą feerią barw, nic nie robiąc sobie z zapowiedzi srogiej zimy ze śniegami już od października. Jak gdyby nigdy nic jest gorąco, pachnąco i kolorowo.

 
Jedyne co niepokoi w otaczającej aurze to muchy, które gromadnie zakładają gniazda. Może wiedzą coś o czym my nie wiemy?

Lato zbliża się ku końcowi. Co prawda na urlop wyjeżdżam dopiero 4 września, jednak już czuję, że wszystko za mną. Za mną zieleń liści, rosa o poranku, kumkanie żab i cykanie świerszczy, za mną fruwające motyle i szczebioczące ptaki. Za mną soczyste, jaskrawe kwitnienie kwiatów i czyste błękitne niebo. Pola opustoszały, a jaskółki zbierają się na przedodlotowe narady.



Wraz z końcem lata, chyli się ku końcowi sezon remontowy i raczej nie uda nam się zrealizować wszystkich ambitnych założeń. Ostatnio prace remontowe skupiły się na przygotowaniu formy przyszłej kuchni i przedpokoju, które w chwili obecnej wyglądają tak:


Po lewej stronie, na ścianie z pustakami zawisną meble, szafki górne i dolne, stylizowane, białe lub kremowe. Pod oknem będzie zlewozmywak i zmywarka. Po prawej stronie w widocznej wnęce stać będzie lodówka, a tuż za wnęką powstanie mała lada na dwa krzesełka. Z widocznych drzwi wychodzić się będzie na półokrągły tarasik z kamienia, a dalej na patio.

Powyżej rzut na przedpokój widziany z kuchni. Po prawej wejście do salonu, po lewej schody na piętro. Nowe drzwi prezentują się świetnie tak od wewnętrznej, jak i zewnętrznej strony. Witraż dobrze rozświetla wnętrze i sprawia ze światło pięknie gra wnikając przesz szybki.


Front domu wygląda tak jak powyżej. Po lewej stronie widać okno salonowe, po prawej łazienkowe. Kiedyś przestrzeń pomiędzy drzwiami a oknem łazienkowym zajmie ganek.
Następne co nas czeka to ułożenie rur odpływowych, wylanie posadzek i postawienie ściany rozdzielającej obecną komórkę na dwa pomieszczenia: łazienkę i kotłownię.
Oby jesień okazała się ciepła i pogodna :)
Nie mam czasu, czasu mi brak, czasu potrzebuję jak powietrza. Jaki dziś dzień? Co miałam zrobić? Czego nie zrobiłam? Niestety od jakiegoś czasu cierpię na chroniczny brak takowego. I niby nic w tym strasznego - czuję się tak od trzech lat. Jednak ostatnio czasu znowu mi ubyło! Niemal każdy dzień zapełniony, w kalendarzu same terminy z wykrzyknikami, weekendy do końca września zajęte! Matko! I wcale nie jest tak, że jakieś wielkie biznesy, spotkania, etc. Zwyczajne sprawy dnia powszedniego: praca, zlecenie, wesela, ortodonta, krawcowa, salon telefonii GSM, bank, rodzice, Jot., basen, spacer z psiapsiółą, sprzątanie, pranie, gotowanie.... "Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę....gubię wątek i dni".


W tym całym zamęcie przegapiłam moment chyba znaczący - rocznicę Słonecznego niezapominania. A jako osoba uwielbiająca wszelkie rocznice nie mogę sobie tego wybaczyć. Lubię rocznice gdyż pozwalają na chwile przystanąć i zastanowi się, podsumować to co było.

W kwestii bloga:
  • 35 postów
  • 8 990 wyświetleń strony z 27 krajów
  • 42% powracających czytelników
  • 103 komentarze
  • 18 obserwujących

W kwestii remontu:
  • nowy dach
  • rynny
  • nowe kominy
  • nowy układ pomieszczeń
  • wymienione okna na parterze
  • wymienione drzwi frontowe
  • wylewka w salonie
  • wybrana ziemia z całego parteru
  • nowa instalacja elektryczna
  • założony ogródek warzywny
  • jedna brzoskwinia i jedna wiśnia
  • agrest, jerzyna
  • nieskończona liczba kwiatków, pnączy i innej roślinności
  • własny lasek
  • może coś jeszcze - w tej chwili już nie pamiętam
Wiele blogowych przyjaźni - bezcenne.


Przy okazji rocznicy powinnam ogłosi Candy urodzinowe, jednak ogłaszać nie będę. Nawet się nad tym zastanawiałam, jednak doszłam do wniosku, że albo za bardzo przywiązuje się do swoich rzeczy, albo po prostu nie mam czego ofiarować. Mam nadzieję, że nie będzie mi to za złe poczytane.

Bardzo dziękuję wszystkim tym, którzy od początku ze mną są, tym którzy wspierają widocznie, przez zostawione komentarze oraz tym, którzy nie pozostawiają po sobie śladu. Może dziś ja poproszę o Candy komentarzowe z okazji rocznicy :)?
Pierwsze i drogie sercu. Drogie nie tylko dla tego, że pierwsze - ale dlatego że od pierwszej - od jednej z pierwszych osób, które obdarzyły mnie sympatią w tym wielkim blogowym świecie.Sarenzir - dziękuję :)
Zabawa zobowiązuje mnie do napisania 7 rzeczy, o których nie wiecie. Trudno określić co wiecie a czego nie, lub czego się tylko domyślacie. No cóż spróbuję:
  1. W dzieciństwie marzyłam o zostaniu astronomem, gdyż całe noce wpatrywałam się w roziskrzone niebo odnajdując poszczególne konstelacje. Później obejrzałam jakiś dokument o astronomach, z którego wynikało, że w Polsce astronom nie ma przyszłości, bo nikt w ta dziedzinę nie inwestuje i zarobki głodowe. Zrezygnowałam z zawodu, ale w niebo wpatruję się nadal.
  2. Mam w głowie tysiące pomysłów i myśli w jednej sekundzie co sprawia, że brak mi często konsekwencji w działaniu i zanim skończę jedno zabieram się za następne.
  3. Powyższe sprawia również, że jestem mega niecierpliwą osobą i nigdy nie mogę doczekać się efektów końcowych danego przedsięwzięcia.
  4. Uwielbiam podróże samochodem, nawet w dalekie europejskie rejony. Mogę wówczas podziwiać zmieniający się krajobraz i robić zdjęcia przez szyby (jestem w tym mistrzynią).
  5. Rozmawiam ze zwierzętami, drzewami, owadami. Mówię do nich jak do ludzi wywołując tym samym zdziwienie tych ostatnich.
  6. Lubię przytulne klimaty - kakao wieczorową pora, pod kocykiem i z książką w ręku, pogaduchy z kumpelą w ulubionej czekoladziarni, pyszne śniadanka na patio pewnej restauracyjki w Sandomierzu. Mam swoje ulubione rytuały i miejsca, bez których obejść się nie mogę!
  7. Mimo swego wieku, nadal jestem małą dziewczynką. Czytam Harrego Pottera, chodzę do kina na Transformersy, mój ulubiony bohater to Piotruś Pan.
Ha! Wcale nie było tak ciężko!
Ja ze swojej strony chciałabym wyróżnić wszystkich blogowych przyjaciół. Jednak szczególne wyróżnienie i ten oto znaczek przekazać tym, z którymi czuję się blisko pomimo odległości nas dzielących. Wyróżnienie wędruje zatem do:
Jest 7 rzeczy o sobie i 7 finalistów. Jeżeli regulaminowi konkursu nie stało się za dość, proszę o wybaczenie ale nie wiem dokładnie jak powinien przebiegać plebiscyt ;)
Niedawny post fuks_ja skłonił mnie do refleksji i pochylenia się nad sprawą kluczową - dlaczego wieś i dla kogo wieś. Trochę na ten temat pisałam już we wcześniejszych postach, o tęsknocie i wspomnieniach z dzieciństwa oraz zmęczeniu wielkomiejskim szumem.

fuks_ja pisze o negatywnych konotacjach słowa wieś i negatywnym obrazie życia na wsi. Mi życie na wsi nigdy nie kojarzyło się negatywnie, wręcz przeciwnie zazdrościłam koleżankom które dojeżdżały do mojej podstawówki czy liceum z okolicznych wsi. Czego zazdrościłam? Tego, że mają domy (nie mieszkania), że mają kuchnie z dużym stołem przy którym cała rodzina zasiada do posiłków. Ogrodów i łąk, przestrzeni i przyrody.

Moje pozytywne myślenie o wiosce wynika zapewne nie tylko z miłych wspomnień, sielskich obrazów, które pozostały mi z dzieciństwa. Wydaje mi się, że nie doświadczyłam i nigdy nie doświadczę tych ciemnych stron życia na wsi. Tego, że w wakacje zamiast nad morze na wsi dzieciaki chodziły do pola bo żniwa, bo wykopki, bo zbiory. Nie musiałam pomagać w oprzątaniu żywego inwentarza, czuć obornika zza okna, nie doświadczyłam bezrobocia rodziców, czy tragedii klęsk żywiołowych. Nikt nie oceniał mnie ze względu na miejsce zamieszkania i nie dokuczał mi z jego powodu. Może gdyby moje doświadczenia były właśnie takie, uciekłabym do miasta i uważała życie w nim za największe szczęście. Jednak znam ludzi, którzy właśnie tak zrobili, wyemigrowali do dużych miast, założyli rodziny, odchowali dzieci i co? Na starość zatęsknili i wrócili! Dlaczego? Bo wbrew pozorom miasto nie jest dla ludzi starszych. Mimo, że blisko do szpitala, przychodni, apteki i warzywniaka. W mieście ludzie starzeją się szybciej. I nie chodzi mi o starzenie zewnętrzne (zmarszczki, siwe włosy, etc.). Ludzie pozbawieni są aktywności, prawie nic już nie muszą i niewiele mają do zrobienia. Nic ich nie zmusza do wyjścia z domu , do opuszczenia fotela i wyłączenia telewizora. I zastygają w tej pozie, zasypiają wewnętrznie. Na wsi, ludzie są pogodniejsi, bardziej żwawi, mają bliższe relacje społeczne, bo zawsze znajdzie się sąsiadka zza płota i zaprosi na herbatę. Oczywiście ktoś odpowie no dobrze a pijaństwo, brak higieny, nie dbanie o zdrowie... a czy w mieście tego nie ma? We Wrocławiu jest i to niemal na każdym kroku...

Uważam, że człowiek szczęśliwy może być wszędzie, jeżeli tylko zrozumie, że szczęście jest w jego rękach i to on kreuje swój świat, swoją przestrzeń. Czy na wsi, czy w mieście... nie ważne, ważne aby tam nas ciągnęło i aby posłuchać tego wewnętrznego głosu który mówi "tak, dobrze mi tu". Wtedy nie ważne są uprzedzenia, nazywanie wieśniakiem, czy negatywne konotacje słowa wieś. Bo to nie administracyjny wytwór związany z ilością osób zamieszkujących dane miejsce jest wyznacznikiem szczęścia.

Mnie nie interesuje co sobie myślą inni o moich planach. Nie interesują mnie również zdania typu: po co Ci dwa fakultety jak zamierzasz mieszkać na wsi, zmarnujesz się tam, będzie Ci ciężko dojeżdżać itp. To ja tworzę swoje życie i swoją przestrzeń. To ode mnie zależy czy się zmarnuję czy nie, nie od miejsca zamieszkania. Najważniejsze zasoby mam w sobie. Kiedy zamieszkam na wsi wykreuje swój własny obraz wsi, wezmę z niej to co chce, z miasta to co mi potrzebne i urządzę własne życie tak aby było mi w nim przytulnie i dobrze. Chce jeść jajka od kur z wolnego wybiegu, a nie chcę ich hodować - kupię od sąsiadki, chcę mleka koziego - proszę bardzo sąsiadka ma kozy, będę chciała mąki na chleb - pójdę do sąsiada. Będę chciała pojechać z rodziną do kina - pojadę, do teatru - pojadę itp. Nic nie stoi na przeszkodzie.

Odpowiadając na pytanie dla kogo wieś - dla wszystkich, którzy wiedzą, że tylko od nich zależy czy będą tam szczęśliwi i tych którzy są gotowi pracować na to szczęście. Ujęła bym to tak "Tam dom Twój, gdzie serce Twoje".