Follow my blog with Bloglovin
Idzie jesień. A może już tutaj jest? Tegoroczna susza znacząco ją przyśpieszyła. Ostatnio porównywałam zdjęcia z ubiegłego roku, z tym co mamy dziś. Bez wątpienia mamy późny październik. I tylko temperatury nadal letnie. Chociaż poranki i wieczory już chłodne.


Idzie jesień. Poczułam ją w kościach. Długie cienie, pomarańczowe promienie, zamknięte okna na noc, rześkie powietrze nad ranem. Łyse lipy, opadające liście dębów, puste, zaorane pola. Poczułam ją i zabrałam się za jesienne przygotowania. Lubię tą porę roku, zresztą odkąd mieszkam tutaj lubię każdą porę, bo każda jest piękna, inna, wyjątkowa. Na każdą czekam i witam z radością. Podobnie jest i teraz. Cieszę się na grabienie liści, zapach dymów z ognisk, spadające kasztany, brodzenie w opadłych liściach. Uwielbiam jesienną przyrodę i jej zamgloną aurę. Ale lubię też dom i nasze domowanie, do którego rozpoczęłam już przygotowania.


Każdą porę roku witam domowymi porządkami. Myję okna, wyganiam pajączki, przeglądam szafy i szuflady. Wynoszę na strych to co poczekać musi do przyszłego lata, znoszę zaś ciepłe swetry i jesienne gadżety dekoracyjne. Lubię te porządki. Czuję się wtedy jakbym zaczynała od nowa, nowy rozdział. Wymiatam stare, niepotrzebne tworząc miejsce nowemu, wpuszczając nową energię. Takie porządki oczyszczają nie tylko przestrzeń ale i myśli oraz duszę. Dają czas na refleksję, przemyślenia, spojrzenie wstecz i zastanowienie nad tym co dalej. Jednak w przeciwieństwie do wiosny i lata, energia jesieni nie zmusza do biegu, nie każe wymyślać i realizować tysiąca projektów. Pozwala spokojnie i powoli żyć i cieszyć się każdą chwilą. Zatem pomiędzy sprzątaniem kolejnych pomieszczeń, dopieszczaniem zakątków i pierwszymi jesiennymi dekoracjami, popijam niespiesznie kawę z mojej muchomorowatej filiżanki i zajadam jabłecznik.



 Moja jesień ma kolory fioletu i czerwieni, jakoś z nimi mi w tym roku po drodze. Wieczorami zaś, zaszywam się pod ciepłym pledem z herbatą karmelową i czytam. A może polecicie jakieś przyjemne, jesienne czytadło? Co tam u Was na półkach teraz gości?
Tylko patrzeć jak zacznie trzaskać ogień w kominku, a nam dowiozą nową porcję węgla na zimę.


P.S Zdjęcia z ubiegłorocznej jesieni ;)
Bycie matką... To doświadczenie, które nie ma sobie równych, jest jedyne i niepowtarzalne. Dotyka każdej sfery naszego życia, całej naszej osobowości, przenika ciało, umysł a przede wszystkim serce.


Na długo przed dwiema kreskami na teście, zastanawiałam się jak to będzie być po drugiej stronie relacji mama - dziecko. Wielokrotnie przeglądałam produkty dziecięce, wybierałam wózki i łóżeczka. W marketach niby przypadkiem błądziłam w alejkach z dziecięcymi artykułami. Później na etapie edukacji, łyknęłam problem z innej strony. Psychologia rozwoju, wychowawcza, małe dziecko. Moc informacji jakie wtedy zdobyłam mocno mnie przeraziły. Poczułam, że bycie rodzicem to nie tylko wiele przyjemności ale i ogromna odpowiedzialność. Odpowiedzialność za ukonstytuowanie nowego człowieka. To nie tylko kwestia wyżywienia, dbania o harmonijny rozwój fizyczny, o niewykoślawianie kolanek czy o kształtną główkę ;)
To przede wszystkim budowanie podwalin psychologicznych pod wszystkie późniejsze płaszczyzny życia naszej pociechy. Mocno wpoiłam sobie teorię pierwszych pięciu lat życia dziecka, najważniejszych dla jego późniejszego życia. Tych w których tworzą się fundamenty pewności siebie, relacji społecznych, poczucia własnej wartości. Te pięć pierwszych lat ma tak wielkie znaczenie dla późniejszego życia, wpływa na tak wiele sfer i decyduje o jakości życia naszego małego szczęścia przez następne długie lata. I to My jako rodzice mamy tutaj największy wkład. My budujemy te fundamenty, tworzymy podwaliny. Ta myśl mocno mnie przeraziła. Przez chwilę czułam, że nie jestem gotowa i być może nigdy nie będę na bycie MAMĄ. Że ta ogromna odpowiedzialność mnie przerasta, a rodzicielstwo to najważniejsze i najtrudniejsze zadanie w życiu , a ja nie mam do tego kompetencji.

Na szczęście po kilku latach, na innych zajęciach, spotkałam bardzo mądrą Profesor Biankę, która zmieniła moje przerażenie w zdroworozsądkową świadomość faktów. Wprowadziła do moich wyobrażeń bycia rodzicem pojecie "WYSTARCZAJĄCO DOBREJ MATKI". Poukładała w głowie różne kwestie i w zasadzie pozwoliła na nowo patrzeć na rodzicielstwo, nie jak na chodzenie po linie nad przepaścią, gdzie każdy twój krok w konsekwencji doprowadzić może[ do ruiny życie twojego dziecka. Ochłonęłam i dzięki temu na nowo zapragnęłam być nią - MAMĄ.

Dziś doświadczenie mam nieduże, zaledwie 14 miesięcy plus 9 miesięcy noszenia Mai pod serduszkiem. Jedno mogę powiedzieć ze 100% pewnością - BYCIE MATKĄ TO SZTUKA WYBORÓW. Niby banalnie proste, a jednak nie takie oczywiste. Wybory czekają nas wszędzie i na każdym etapie. Jeszcze przed rozpoczęciem przygody rodzicielstwa, dokonujemy wyboru kiedy ją rozpocząć. Czy iść do pracy, czy odłożyć karierę na kilka lat wychowując dzieci. Przez 9 miesięcy wybieramy lekarzy, szpital, wyprawkę. Zastanawiamy się jaki krem do pupy, jaki płyn do kąpieli, czy kupić rożek czy może kołderkę. Z perspektywy czasu wydają mi się te wybory śmieszne. Bo czy kiedyś matki miały taki dylemat? W czasach gdy na półkach sklepowych był tylko jeden produkt? Czy to naprawdę tak istotne czy będzie miał pozytywną opinie tysiąca instytutów? Kiedy nasza pociecha jest już z nami, nasze dylematy i wybory się nie kończą. Powiedziała bym, że dopiero wchodzą w kluczową fazę. Bo oto musimy wybrać czy karmić piersią czy mm, czy spać z dzieckiem, czy też osobno, czy kołysać do snu czy zostawiać aż uśnie. Szkół i opinii tryliardy. I bądź tu człowieku mądry. Moim prywatnym zdaniem brak wyboru to kiepska opcja, jednak nadmiar opcji jest jeszcze gorszy.

Dziś, kiedy Maja ma 14 miesięcy, zastanawiam się jak wychowywać małego skarba. Czy pozwalać jej wkładać wszędzie palce, taplać się w błocie i eksplorować po swojemu świat. Czy tez może chronić przed nieodpowiedzialnym zachowaniem, wbrew zasadzie, że najlepiej uczy się na błędach. Czy pozwalać jej z radością rozwijać papier toaletowy z rolki, czy jednak uczyć że tak się nie robi. Czy zabawa w kociej kuwecie to jeszcze radość dzieciństwa czy już powód do zakazów. Balansuję co dnia na kontinuum pomiędzy wychowaniem bezstresowy, a wychowanie rygorystycznym. Staram się uplasować gdzieś w połowie. Nie pozwolę jej samej stać na krześle i przechylać się niebezpiecznie przez oparcie. Jednak nie zabronię też, na nie wejść. Stanę obok i będę asekurować, a jak wychyli się za bardzo ostrzegę przed upadkiem i złapię w razie potrzeby.

Dokonuję wyborów, które pozwolą mi z jednej strony nie zabrać córce radości z dzieciństwa, każdej drobnej chwilki, możliwości samodzielnego poznawania świata, odkrywania własnych prawd życiowych, a z drugiej wychować mądrą, szanującą siebie i innych dziewczynkę. Chcę aby wiedziała co wolno, a czego nie. Nie chcę tłumaczyć jej "niegrzecznych" zachowań wiekiem. Nie należę do osób uznających, że dziecko jest dzieckiem i z tego powodu może wszystko. Staram się w granicach rozsądku tłumaczyć jej co można. a czego nie należy robić i być w tym konsekwentną. Jak postępować aby nie zachwiać równowagi pomiędzy miłością, troska i opieką, a samodzielnością, pewnością siebie i poczuciem kompetencji. O to moje dzisiejsze wybory. A za chwilę przyjdą nowe, inne, tak samo ważne. W końcu jestem MAMĄ :)
Dawno mnie nie było. Co tu dużo pisać, życie z 14 miesięczniakiem zaczynającym przygodę z chodzeniem na własnych nogach, nie pozostawia zbyt wiele czasu na wirtualne zwierzenia. Do tego panująca nam susza, zabierała cenne wieczorne godziny, kiedy to panna Anna słodko już spała, na podlewanie haziajstwa, aby nie umarło doszczętnie. I tak codziennie na dwie studnie pompa pompowała hektolitry wody, utrzymując przy życiu dwa warzywniki, ogród, podwórze i doniczkowe podwórzowe. Dzięki temu większych strat brak. Jedynie trawa nie wytrzymała próby sił i niestety mamy w niektórych miejscach puste, wyschnięte place. Mam nadzieję, że jako trawa łąkowa, nie sianka, wzejdzie bujnie w przyszłym roku...

Kiedy już aura odpuściła i wieczory znowu zapowiadały się wolne, wpadliśmy w wir wekowania. Przerabialiśmy, gotowaliśmy, pasteryzowaliśmy. W tym roku głównie soczek z malin, powidła śliwkowe, przeciery pomidorowe, soki z czarnego bzu. Jeszcze przyjdzie czas na mus jabłkowy.

Na to wszystko złożyły się również inne sprawy. Jak w życiu każdego z nas bywają chwilę cięższe i mniej przyjemne tak też było, jest u mnie. Dostałam ostatnio dużo do myślenia i przemyślenia. Posypały się gorzkie żale, przykre słowa. I to z najmniej spodziewanych stron. Postawiłam pod znakiem zapytania wiele niby pewnych spraw w moim życiu. Przez chwilę odechciało mi się sprzątać, dbać, pielęgnować, urządzać i dekorować. Myśl o nadchodzącej jesieni i jej urokach jakoś nie poprawiała nastroju.

Dodatkowo dowiedziałam się też, że jestem mało oryginalna, mieszkam na wsi jak setki innych ludzi i nic takiego ciekawego tu nie robię. Siłą rzecz zatem rozważałam kwestię pożegnania się z Wami. Skoro nie jest ciekawe to o czym Wam piszę, nie jest za grosz oryginalne i na innych blogach aż kipi od inspiracji, której tu znaleźć nie można... To po co to pisać? Dawno blog ten przestał być "pamiętnikiem remontowym", jakim był z założenia i u swych początków. Dawno przestałam pisać tylko dla siebie, "do szuflady". Piszę też dla Was.  Z drugiej jednak strony stale powiększa się grono obserwatorów, fan page na facebooku rośnie w siłę, zbliżamy się do 80 000 wyświetleń bloga. Wiadomo, że z najpopularniejszymi równać się nie ma sensu, jednak chyba ktoś tu ze mną jest?

I tak z głową pełną rozterek, wielkich znaków zapytania i nadziejami na lepsze jutro wchodzę w ten jesienny czas. A na małe smuteczki zaparzam kawę, otwieram puszkę karmelu lub idę na spacer przywitać jesień.

Poniżej dzielę się pięknem naszej okolicy. Zdjęcia mojego autorstwa, bez podpisów, korzystajcie :)