Follow my blog with Bloglovin
Już po Świętach, było naprawdę dobrze, rodzinnie, spokojnie, przy stole, razem. Jakby na przekór mym obawom, że będzie źle bo z niczym nie zdążyłam, nie przygotowałam się, pierniczki lukrowałam dopiero w domu u rodziców w samą Wigilię i prezenty też pakowałam na ostatnią chwilę. Wyjeżdżając z Wrocławia miałam w głowie myśl: pierwsze Święta nie przygotowane, nie zapięte na ostatni guzik, oj co to będzie... I po raz kolejny okazało się, że Święta to nie pierniczki, prezenty, wyprasowana bluzka czy doszyty guzik... Święta to stan ducha, bliskość rodziny, tajemnica narodzin w Betlejem.
Jest mi dobrze, pomimo tego że dziś już w pracy ;)

Wracając do tematu (bo miało być o inspiracjach), Szary Wilk życzył mi w te Święta wielu inspiracji, dziewczyny następnych Świąt w moim doku na wsi i tak z połączenia tych życzeń narodziły się rozmyślania. Koniec roku to chyba dla każdego czas rozmyślania, rozważania, podsumowywania i planowania. Więc i mi  zebrało się na snucie planów.

Do kwietnia jeszcze cztery miesiące i przyjdzie wiosna, a wraz z nią rozpoczną się intensywne działania remontowe i ogrodowe. Dla mnie najprzyjemniejsze w tym wszystkim jest zawsze wybieranie: koloru farb, terakoty, fasonu mebli, zasłonek, foteli, pościeli i tysiąca wielkich i drobnych przedmiotów dzięki którym dom nabierze wyglądu odpowiedniego.

Wiele pomysłów mam już w głowie, galeria zdjęć rośnie. Podglądam zaprzyjaźnione blogi, fora remontowo- budowlane, nabywam prasę wnętrzarską i powoli krystalizuję wizję. I wszystko było by pięknie gdyby nie fakt, że muszę ją skonfrontować z wizją głównego dekoratora w Jot. tj. mojej Mamy ;) A wizje te są odmienne. Moja tradycyjna wiejska z sielskimi elementami, drewniana z lnianymi pokrowcami na krzesła, mojej Mamy: nowoczesna i na wysoki połysk. Mam nadzieję, że dojdziemy w tym względzie do porozumienia i efekt końcowy zachwyci nas Obie.

W tym momencie mamy porozumienie co do salonu, w którym dominować będą trzy kolory: palisander (deski podłogowe, belki sufitowe i drewno mebli), biel (ściany, sufit i dekoracje okien) oraz wanilia (tapicerka mebli). Również kominek został wybrany wspólnymi siłami, a wyglądać będzie miej więcej tak ( z tą różnica, ze drewno będzie ciemniejsze).


A to już moje osobiste inspiracje, kto wie może uda się je wcielić w życie.

Kuchnia:


Koniecznie z wyspą, dużym rodzinnym stołem i pojemną lodówko - zamrażarką ;)

www.almi-decor.com


Łazienka: Duża, jasna, w kolorach natury i najlepiej naturalnych materiałów- drewna, kamienia, marmuru.


 Pokój dziecięcy ( kiedyś będzie niezbędny):

Ogród:

 Jeżeli wody gruntowe pozwolą, powstanie ziemianka.

Strumyk/ wodospadzik już mam, teraz kwestia zagospodarowania go i będzie gdzie czytać książki.


U mnie to tzw. przejście "za młyn", gdzie w przyszłości będzie warzywniak.


Kilka fotek naprawdę przemyślanego ogrodu. Podoba mi się tu wszystko, od płota, ścieżek po aranżację wejścia do domu:

O ile się nie mylę wszystkie zdjęcia, a na pewno ich większość pochodzi ze strony www.extradom.pl. Mi nieustannie służą jako inspiracja.

Na dziś to tyle, wybaczcie jeżeli zamęczyłam Was ilością fotografii, następnym razem będzie więcej ;)

Pozdrawiam śnieżnie :)
Moi mili, dziś wyjątkowy dzień tak oczekiwany i upragniony. Przygotowania wielu z Nas zaprzątały głowę już od dobrych kilku tygodni, by dziś gdy wzejdzie pierwsza  gwiazdka  wszystko zapięte było na ostatni guzik.
Przed zasiadnięciem do Wigilijnej wieczerzy składamy sobie świąteczne życzenia. Równiez Ja pragnę złożyć wszystkim czytającym Bożonarodzeniowe życzenia.

Zdjęcie z google.pl

Drodzy, życzę Wam aby wraz z nadejściem pierwszej gwiazdki - symbolicznym momentem narodzin Zbawiciela, zagościł w waszych sercach pokój. Ten pokój, którego tak brakuje nam codziennie gdy  w zaganianiu, zapracowaniu i zamyśleniu mija nam dzień za dniem. Zaaferowani często nie zauważamy cudów, które dzieją się wokół nas. Życzę abyśmy przepełnieni bożym pokojem dostrzegli cud dnia dzisiejszego: cud narodzin Jezusa wieki temu i Jego symbolicznych narodzin każdego roku, cud rodziny, cud wieczerzy...
I aby ta uważność na cuda zagościła w nas na zawsze...

Dołączam również życzenia odnalezienia własnego "kawałka nieba", domu, rodziny... Koleżankom i kolegom blogowiczom ukończenia ich wiejskich domków, aby następne święta spędzili już na swoich wsiach :) Sobie również tego życzę ;)

WESOŁYCH ŚWIĄT!
Dzisiejsza niedziela upłynęła pod znakiem wyprawy do Jot. Poza względami sentymentalnymi istniała czysto praktyczna potrzeba, potrzeba sprawdzenia jak mają się nasze rury z wodą i pan wodomierz. Ponieważ dom nie jest opalany, a na zewnątrz od kilku dni panują siarczyste mrozy, istniała obawa, że zabezpieczenie jakie wykonaliśmy w listopadzie nie wystarczy.


Z Wrocławia wydostaliśmy się całkiem sprawnie, wiadomo niedziela i wczesne godziny poranne. Dalej nie było już tak łatwo, dojazd do autostrady był fatalny, nie dość, że droga dziurawa to w dodatku szklanka na jezdni. Autostradę pokonaliśmy jak zwykle gładko. Zjazd z autostrady i co? I asfaltu nie zobaczyliśmy już aż pod sam dom. Pług odśnieżył a i owszem, ale najwidoczniej zgodnie z drugim standardem, w związku z czym wyprawa z kilkunastominutowej przerodziła się w ponad godzinną. Jednak przyznacie sami, że dla takich widoków warto było:



Jak mogłam się spodziewać, po ostatnich śnieżycach podjazd był zasypany, więc zaparkowaliśmy na poboczu, chwieliśmy łopaty w dłoń i rozpoczęliśmy odśnieżanie. Ostatnia zima nauczyła mnie odśnieżania, więc poszło nie najgorzej. Gdy już przebiliśmy się przez zaspy zastaliśmy dziwny widok, jedne okna zamarznięte, tak że nic nie widać, inne bez śladu dziadka mroza.


Wewnątrz czekała kolejna niespodzianka, w salonie ciepło, woda nie zamarznięta (nawet ta stojąca w butelce na oknie). Myślę sobie - dobrze, że nie musimy wymieniać licznika ( ostatniej zimy robiliśmy to dwukrotnie). Idziemy do kotłowni gdzie licznik jest zamontowany, patrzymy: w rurze woda nie zamarzła, nic nie kapie ( jestem już niemal pewna, że obejdzie się bez wymiany), Tato przygląda się bacznie licznikowi ... i ZONK.. rozsadziło. Rura owszem zaizolowana i otulona ale sam licznik nie, więc trzeba wymienić... gryyy. Na szczęście przed wyjazdem zabraliśmy rolkę waty mineralnej 20', a co za tym idzie ocieplanie nie zajęło wiele czasu.

W międzyczasie rozpaliliśmy w piecykach i nastawiliśmy wodę na ciepłą herbatkę z miodem i serniczkiem. Ci z was którzy mają własny niezamieszkany na stałe i jeszcze w trakcie remontu domek, rozumieją że zimą muszę wykazać dużo samozaparcia, żeby nie zrezygnować z wizyt w Jot. dla ciepła CO i ciepłej wody we Wrocku. Ale kiedy piecyki huczą rozpalone do czerwoności, a w domu unosi się zapach drzewa i robi ciepło za nic nie chce się wyjeżdżać.


Gdy sytuacja w domu została opanowana, przyszedł czas na rekonesans otoczenia. Żadnych usterek nie stwierdzono, nic się nie zawaliło i niczego nie ubyło. Poratowałam biedne nasze świerki bo gałęzie miały obciążone śniegiem do granic możliwości, popstrykałam parę fotek, przeszłam się do lasu i już zrobiło się ciemno.


A jak ciemno to pora wracać... właśnie w tych momentach najmniej chce mi się wyjeżdżać i snuję wówczas opowieści typu.. Za rok o tej porze będę siedzieć przed kominkiem w wygodnym fotelu z książką w jednej ręce i kubkiem czekolady w drugiej, na zewnątrz będzie już ciemno, tylko śnieg będzie skrzył od światła latarni... 
Ale to za rok, a dziś nie pozostało mi nic innego jak machnąć łapą na pożegnanie, wsiąść do autka i wrócić do miasta, już tęskniąc za powrotem...

Od około tygodnia na zaprzyjaźnionych blogach czytam o przygotowaniach do świąt, pierwszych porządkach, dekoracjach, ozdobach choinkowych. Świąteczne reklamy opanowały telewizję, coca - cola już przyjechała i donoszą, że Kevina w tym roku z nami nie będzie  ;( Trudno w takiej atmosferze nie ulec nastrojowi i nie podążyć rozmarzonymi myślami do Wigilii, choinki, cynamonu i zapachu pomarańczy.

Uwielbiam ten magiczny czas i chociaż wiem, że w gąszczu promocji, obniżek, tandetnych chińskich bombek łatwo zatracić prawdziwego Ducha Świąt, to jednak jestem zdania, że otoczka tych wyjątkowych dni wesela z narodzin Chrystusa jest nam potrzebna. Dlaczego? Czuję, że bez ciepła zapalanych świec, zapachu świerku, kardamonu i pieczonych jabłek, nawet bez przez niektórych już nielubianego Cliff'a , dużo trudniej było by nam oderwać się od codziennych zajęć i spędzić ten czas nieco inaczej. Przypomnieć sobie chociaż przez chwilę czym jest rodzina, jak wielką wagę mają krótkie chwile w gronie najbliższych. Więc dobrze jest dać się ponieść nastrojowi, pomruczeć pod nosem ". ..Last Christmas..." i pamiętać, że jest cześć dalsza "I gave you my heart...". Właśnie dać komuś swoje serce mamie, tacie, rodzeństwu, przyjaciołom, małżonkowi, Bogu? Mamy tyle możliwości aby ofiarować siebie.

Zdjęcie pochodzi ze strony www.pakamera.pl

No ale... skąd ten powyższy wywód. Otóż zawsze bardzo, bardzo mocno bronię się przed zbyt wczesnym popadaniem w świąteczny nastrój. Powodów jest wiele, przede wszystkim nie chcę wraz z nadejściem Świąt czuć przesytu i nie móc już patrzeć na wszystkie te choinkowe światełka z powodu oczopląsu. W tym roku pozwalam sobie wejść powolutku i z umiarem w okres świątecznego wyczekiwania Narodzin nieco wcześniej, a mianowicie 26 listopada kiedy to w mym mieście nastąpi oficjalne otwarcie Jarmarku Bożonarodzeniowego. Jedną z rzeczy, za które uwielbiam Wrocław jest ten właśnie Jarmark. Jest cudownie, nastrojowo i bardzo świątecznie :) Gorący grzaniec, pierniki, a w tym roku również pieczone kasztany! Zresztą zobaczcie sami nasz wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy :) Chętnych serdecznie zapraszam!

Zdjęcie pochodzi ze strony www.jarmarkbozonarodzeniowy.com 

* Właśnie spojrzałam przez okno i ... pada śnieg, pada śnieg :) I to wcale nie z deszczem, ale prawdziwy śnieżny puch wielkopłatkowy  :)

 Zdjęcie pochodzi ze strony www.pakamera.pl

Chciałam również pochwalić się nabytymi niedawno kartkami bożonarodzeniowymi (powyżej dwie z nich ;) Sama nie posiadając wybitnych zdolności plastycznych podziwiam Brsies oraz Agnieszkę za ich talent.

Życzę Nam wszystkim przyjemnego okresu przedświątecznego i tego abyśmy nie zgubili gdzieś po drodze sensu tych Świąt :)
Niniejszy post będzie odbiegał tematycznie od dotychczasowych i będzie to post dziękczynny :) Dziękować będę mojej utalentowanej Psiapsiółce Madzi za dary dla bloga mego. Dary, o których mowa to nowe logo i banerek. Zdolne łapki Madzika (architektki wnętrz) dokonały kilku zgrabnych posunięć w jej tylko znanych programach i tak oto... tadam...

Powstało logo Słonecznego niezapominania! 

Dzieło przeszło moje oczekiwania bo instrukcje były takie: ... hymm no wiesz coś, hymm wiejskiego, elfickiego, wróżkowego, no takiego wiesz mojego delikatnego, zwiewnego  i tajemniczego... Prawda, że opis bardzo precyzyjny ;) Jednak po 14 latach przyjaźni można porozumiewać się w tak bliżej niedookreślony sposób, a i tak wszystko jest jasne. Ktoś powie - wielkie rzeczy, takie tam rysunki - a dla mnie wielkie, bo dla mamy czteromiesięcznego berbecia wygospodarowanie czasu na sprzątanie graniczy z cudem, a co dopiero na zabawy z logami. Tym bardziej Przyjaciółko ma stokrotne dzięki :*

Pojawiły się również inne nowości, związane z mniej przyjemnymi sprawami... otóż kopiowaniem bez mojej zgody zdjęć i treści znajdujących się na blogu. Ja wiem, że część osób nie uważa postów za dokonania autorskie, dziełami zwane, ale są to dzieła i jako takie podlegają ochronie w myśl przepisów Prawa Autorskiego. Wszystkie zdjęcia, które tu zamieszczam są mojego autorstwa (chyba, że napisałam inaczej). Dlatego proszę o niekopiowanie ich bez mojej zgody. Jeżeli, komuś spodoba się zdjęcie niech zostawi komentarz z zapytaniem o możliwość wykorzystania. Jest też inna opcja, wykorzystując podaj autora lub źródło z odesłaniem do mojej strony.

Kolejna porcja podziękowań niechaj dotrze do:
  • moich najukochańszych Rodziców za trud jaki wkładają w realizację marzeń o życiu na wsi, za to że chociaż ciągle z niedowierzaniem w oczach słuchają o moich przeprowadzkowych planach, nie odciągają mnie od tego pomysłu i nie zniechęcają;
  • brata za tony wywiezionej ziemi i za to, że zamiast wypoczynku Jot. oferują mu harówkę przy taczce ;),
  • T. za ogniska pod niebiosa i układane skalniaki;
  • Państwa D. za pomoc i doglądanie działeczki, aby uszczerbku nie doznała w okresach naszej niebytności;
  • wszystkich tych, którzy czytając relacje z wizyt w Jot. trzymają kciuki za powodzenie akcji :)
Udało mi się stworzyć bardzo nieprofesjonalny projekt zmian w układzie pomieszczeń na parterze. Nieprofesjonalny z dwóch podstawowych powodów: po 1 zupełnie się na tym nie znam, po 2 do dyspozycji mam tylko Painta oraz Worda i właśnie za pomocą owych programów powstał niniejszy projekt.

Parter przed zmianami
Przede wszystkim pozbyliśmy się niepotrzebnych ścianek działowych, które wcześniej odgradzały kuchnię i pokój oraz sień pierwszą od drugiej. Dzięki tym posunięciom zyskaliśmy przestronny i jasny salon oraz otwartą na przedpokój kuchnię. Docelowo do domu dołączony zostanie ganek, który służyć będzie za przedpokój, więc otwarta kuchnia nie będzie problemem. Zdecydowane nowości to łazienka, której wcześnie nie było oraz kotłownia. Z tymi pomieszczeniami mamy najwięcej pracy ponieważ wymagają stworzenia ich od podstaw. Instalacji pieca, kotła i przepływowego podgrzewacza wody, rozprowadzenia wielu rur i rureczek, jak również kanalizacji. Co do kanalizacji to mamy szczęście, trafiliśmy na najlepszy moment, ponieważ od marca gmina rozpoczyna kanalizację naszej wioski. Mam nadzieję, że prace pójdą na tyle szybko, że nie będzie potrzeby kopania szamba. Wprowadziliśmy również drobne zmiany w ilości i lokalizacji okien i drzwi, dzięki czemu pomieszczenia nabrały większej harmonii i symetrii.

Plan zmian
P.S wcześniej również istniały schody na piętro, zwyczajnie zapomniałam je dorysować ;)

Na koniec podzielę się z Wami moją małą radością. Zamieszkała ze mną mała 3 miesięczna kotka - psotka. Kicia wabi się Tiga i wygląda jak tygrys w wersji mini.

Piękne dni złotej, polskiej jesieni chyba już za nami. Wskazuje na to cała otaczająca mnie przyroda. Biedronki wchodzące do domu każdą szczeliną, krety odnawiające swoje dawno zapomniane korytarze w poszukiwaniu zaginionej spiżarni i koty nabierające iście tygrysich rozmiarów. Na wsi zmianę pór roku dostrzega się dużo wyraźniej niż w mieście, tu wszystko mówi ... idzie zima... Dymy snujące się nisko nad łąkami, oszronione poranki, długie cienie i szybki zmierzch.

Nie potrafię w słowach oddać tego uczucia, które towarzyszyło mi przez cały weekend. Coś w środku mówiło: Trzeba się spieszyć, już idzie, jest tuż tuż. I na nic zdały się próby racjonalizacji, że jak to przecież ciepło i słońce i cienki polarek wystarcza żeby nie zmarznąć. Niepokój nie odpuścił, więc pomiędzy porządkowaniem grobów a porządkowaniem domu po wizycie Wuja Elektryka, odbywała się walka z czasem o nasze zielone otoczenie.

Ostatnie przedzimowe sianokosy, wycinanie przekwitłych roślinek, porządki w ogrodzie i grabienie liści. O zgrozo, to ostatnie zajęcie wymaga ode mnie ogromnych pokładów cierpliwości, której niestety nie mam... Ja wiem, wiem grabienie listków przyjemne jest, godzinę, dwie, ale u nas dookoła 80 arowej działki mamy same liściaste drzewa, wielkie, potężne i rozłożyste dęby, buki, olszyny i lipy, co skutkuje tym, że rok w rok gromadzą się tam tony liści.

Liści, które trzeba wygrabić ręcznie (na razie odkurzaczy czy innych elektrycznych sprzętów do liści u nas brak) z najróżniejszych zakamarków i jeszcze wymyślić co z tym zrobić, czy palić, czy kompostować.
Skutkiem weekendowych wojaży z kosiarką i grabiami jest: przygotowany do zimy trawniczek (ba trawniczek właściwie łąka), zabezpieczone roślinki i pięknie zgrabiony teren wokół domu. Udało się, przynajmniej na czas jakiś stłumić niepokój zimowy. Może za nim spadnie pierwszy śnieg, uda nam się wszystko zabezpieczyć i spokojnie powitamy Panią Zimę :)

P.S Ciekawa jestem jak to jest u Was, czy też macie podobne przeczucia. Podzielcie się nimi ze mną :)



Są! Nowe, wielkie, szczelne... Mowa o oknach rzecz jasna. Nie pytajcie dlaczego nie tradycyjne skrzynkowe. Też mi się takie marzyły: drewniane, skrzynkowe, z okiennicami, jednak kto takie zakładał sam wie ile funduszy takie okna pochłaniają, a u nas jeżeli dobrze liczę potrzebujemy 14 okien. Podliczając i wyliczając doszliśmy do wniosku, że teraz zakładamy takie, a może kiedyś wymienimy na wymarzone. Prawdę mówiąc wyglądają dużo lepiej niż się tego spodziewałam i jeszcze to wrażenie kiedy stoję w salonie i wydaje mi się, że przyroda za oknem jest na wyciągnięcie ręki. No sami zobaczcie....


Sam budynek również zyskał na wyglądzie, wybicie dodatkowego okna wprowadziło większa harmonię i symetryczność.
Mój zeszło weekendowy pobyt w Jot. pozwolił mi w pełni poczuć, że to wszystko naprawdę się dzieje. Chodzi mi tutaj nie tylko o remont, który planowałam już dawno, dawno, ale o ten namacalny dowód, że marzenia się spełniają! Oto na moich oczach coś co sobie wyśniłam wiele lat temu, będąc małą dziewczynką właśnie się wydarza. Dla mnie to naprawdę doniosłe wydarzenia, bo nikt poza mną nie wierzył w ich spełnienie. Częściej słyszałam, że dom się zawali, że jak dorosnę będę chciała mieszkać w mieście, w nowym bloku, tam gdzie blisko do wszystkiego. Ja uparcie powtarzałam, że nic z tego i kiedyś sami zobaczą. Zobaczyłam i ja... stanęłam przed domem, popatrzyłam na nowa instalację elektryczną, nowe okna, na to jak dom odetchnął, nabrał powietrza w płuca czekając na następne zmiany i w końcu na ponowne przyjęcie lokatorów... i z całą mocą zobaczyłam ziszczone marzenia. Oczywiście to dopiero początek, ale... dalej może być już tylko lepiej.
Nawet pogoda nam dopinguje, po porannych mgłach raczy ciepłem i jesiennym słoneczkiem :)
Śpieszę donieść, że znaleźliśmy przejście z "Martwego Punktu" do rzeczywistości i powoli zaczynamy wydostawać się z tego zakrzywienia czasoprzestrzennego. Otóż był geodeta, wbił słupki graniczne i oznajmił, że w Wydziale Ksiąg Wieczystych już wszystko wpisane :) A to oznacza, że ruszamy!
Jeszcze kilka formalności: założenie odrębnej Księgi dla jednej z działek, kilka tygodni czekania, kilka pism i maraton po bankach.
Z wielką nadzieją czekamy do wiosny, kiedy to remont ruszy pełną parą!

P.S Czy czujecie oddech zimy? Mroźne poranki, szczypanie w policzki? Ja doświadczyłam tego dziś w drodze do pracy i pomyślałam o .... filiżance gorącej herbaty z cytrynką i miodem :)

Dziś będzie o remoncie domu. Zanim jednak przejdę do szczegółów, słów kilka o samym budynku. Nasz domek nie jest żadnym zabytkiem, ani też cudem architektonicznym. Ile ma lat? Trudno powiedzieć, na pewno powstał przed wojną. Jak wyglądał pierwotnie? Też ciężkie pytanie, gdyż w czasie prac okazało się, że był budowany etapami. Najpierw kawałek parteru, później dolepione lewe skrzydło, jakiś ganek którego dziś już nie ma. Drugie piętro to najświeższa sprawa chociaż wciąż przedwojenna. Jest to typowy poniemiecki domek na planie prostokąta z dwu spadowym dachem. Piętrowy, z dużym strychem ale bez piwnicy, co najprawdopodobniej podyktowane jest głębokością wód gruntowych.

W internecie znalazłam zdjęcie domku bardzo podobnego do naszego, oto ono:

Przystępując do remontu zdecydowaliśmy się na prace w kolejności od najpilniejszych do tych najmniej pilnych. Jednak jak już wspomniałam kwestie geodezyjne wciągnęły nas w "Martwy Punkt", w związku z czym sprawy finansowe doznały poważnego przesunięcia w czasie i ostatecznie w tym roku plan wykonywany był na zasadzie - na co możemy sobie pozwolić, lub co możemy zrobić nakładem własnej pracy.

I tak w pierwszej kolejności zabraliśmy się za parter, a dokładnie za pokój gościnny, salonem tudzież zwany.
W tym miejscu należy spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się, że jak do tej pory mój udział w remoncie ograniczał się do sprzątania, ładowania gruzu na taczkę, lub doglądania grilla, żeby wygłodniała ekipa w postać Mamy i Taty po dniu ciężkiej pracy miała co do buzi włożyć .

To właśnie moi rodzice wzięli na siebie cały ciężar remontu i nie tylko ten finansowy ale i fizyczny. Mój Tatuś złota rączka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych i który wszystko potrafi, a z racji swego zawodu zna się na budowie i remoncie, jest naszym majstrem, kierownikiem i inspektorem remontu w jednym. Muruje, szpachluje, wylewa posadzki, obija z tynku, wstawia nadproża i okna...

Zastanawiacie się zapewne dlaczego robimy to sami, zamiast zatrudnić ekipę remontową. Odpowiedź jest prosta i nie, nie chodzi tu o kwestie finansowe (czyli, że systemem gospodarczym taniej), ale o stan domu. Dom jest sędziwy, cegła zdezelowana, zaprawy pomiędzy cegłami już niemal brak i dlatego w czasie wykonywania najprostszych prac potrzebna jest nie tylko precyzja i dokładność ale też delikatność i duża doza cierpliwości. Według specjalisty - mojego Taty :) - to nie remont, a dłubanina iście archeologiczna, a on zamiast młotkiem murarskim musi często posługiwać się pędzelkiem i dłutem ;)

Wstawione nadproża

Przeciągnięta rura z wodą, obite tynki, zamurowane drzwi, położone belki sufitowe, wyprowadzona wentylacja pod kominek  = gotowi do wielkiej wylewki

 Więc zapewne teraz rozumiecie, że nikt nie włoży w remont chałupki tyle serce i nie wykaże się taką cierpliwością jak jej przyszły lokator.

No i jest moja Mamuśka, która całe lato walczyła dzielnie przy obijaniu tynków na parterze. Dzielnie walczyła i nie narzekała, wręcz przeciwnie, miała wiele radości z używania "Ramba" jak pieszczotliwie nazwaliśmy naszą wiertarkę udarową. tak moja Mama + Rambo = solidna robota.

No i wylewamy
Gotowa posadzka :)

Jeżeli chodzi o wykonane prace, to obok wspomnianej walki z tynkiem i obicia całego parteru, dokonano:
  • zerwania podłogi w salonie i komórce ( docelowo kotłownia i sypialnia)
  • wywiezienia tysiąca taczek nagromadzonego gruzu i wykorzystana go do umocnienia brzegów naszego przyszłego stawu
  • obniżenia podłóg o 30 cm = wywiezienie wielu taczek piasku i ziemi
  • zerwania sufitu w salonie
  • wstawienia nadproży
  • zamurowania drzwi i wybicia ich w innym miejscu
  • wybicia dodatkowego okna
  • wymiany belki sufitowej
  • podmurowania narożników okiennych
  • przeprowadzenia wody z salonu do przyszłej kotłowni
  • przygotowania nawiewu pod kominek
  • izolacji sufitu i podłogi
  • położenia dekoracyjnych belek sufitowych
  • wymiany okien
  • wylewki posadzki
To tak w skrócie i od myślników. Nie mam w prawy w pięknym opisywaniu każdej najdrobniejszej remontowej roboty. Pamiętam "Dom nad Sekwaną" Whartona... opisywał tam budowę barki mieszkalnej z tak okropną detalicznością, że po przeczytaniu pierwszej budowy byłam już specjalistą w takowej. Wspomnę, że barka została chyba trzykrotnie zatopiona i trzykrotnie odbudowana i trzykrotnie drapano farbę z jakichś beczek i trzykrotnie... oj ciężko było i powiem wam, że nie przeszłam. Po prostu nie dałam rady.
Dlatego wybaczcie małą szczegółowość opisu remontowego. Postaram się lepiej i dokładniej wszystko przedstawić.

P. S Najbliższy weekend spędzę w Jot, więc najświeższe zdjęcia już  z  nowymi oknami, w następnym poście.
Trzy tygodnie nieobecności w moich ukochanych Jot. a tyle zmian!
Przede wszystkim zapukała do nas Pani Jesień i to nie tylko ta kalendarzowa ale ta najprawdziwsza złoto kasztanowa. Chodzę i chodzę, patrzę i patrzę i nadziwić się nie mogę jak w przeciągu tych kilku dni zmienił się krajobraz wokół. Z intensywnej zieleni, w ciapki i plamki najróżniejszych kolorów.
Słoneczniki pochyliły ciężkie ziarnem głowy, kwitną jesienne kwiaty i tylko róże dzielnie trzymają swe różowe suknie na przekór panującej rudości.



Pola puste, zaorane lub oziminą zasiane, myszki biegają po łące zbierając zapasy do norek a ja zarażam się ich nastrojem i planuję kupno ciepłych skarpetek - bamboszy i zapasu gorącej czekolady na chłodne wieczory.



Sam domek do zimy się szykuje, a tak naprawdę my go szykujemy bo prace remontowe wrą. Czujemy na karku oddech zimy (szczególnie wczesnym rankiem) i śpieszno nam zabezpieczyć dom przed dostającym się do środka chłodem.
Z prac last minute wykonaliśmy wylewki w salonie, położyliśmy dekoracyjne belki sufitowe, a za tydzień wstawiamy nowe okna. Niestety dachu wymienić nie zdążymy :( Mam nadzieje, że wytrzyma jeszcze jedną zimę.
Dużo, dużo pracy... ale efekt już cieszy oko :) Mam nadzieję, że w niedługim czasie uda mi się sfotografować poczynania remontowe i opisać je bardziej szczegółowo.

Tymczasem żegnam się widokiem, który wieczorami zapiera mi dech...

Ostatnio pisałam o pracach ogrodowych. Dziś chciałam pochwalić się dokonaniami w tym temacie. W zasadzie pochwalić moją Mamę, bo główne prace wykonała Ona. Co prawda część pomysłów przedyskutowałyśmy lub ustalałyśmy razem, razem sadziłyśmy, a i kilka detali z mojej inicjatywy powstało, jednak przyznam, że póki co jeszcze dużo muszę się od niej nauczyć w kwestii zakładania i pielęgnacji ogrodu :)
Zapraszam Was zatem na przechadzkę po naszym skromnym, wiejskim ogródku. Mam nadzieję, że będziecie czuć się w nim dobrze.

Tutaj ogródek frontowy. Składa się z dwóch części, które odgradza od siebie alejka prowadząca do głównego wejścia.

Teren, jaki mamy do zagospodarowania jest niezwykle urozmaicony. Poniżej zdjęcie z widokiem na "leśną górkę". To część wału wokół byłego stawu, któremu mam nadzieję uda się przywrócić dawny wygląd. Górka została ściętą i wzmocniona w widoczny poniżej sposób aby się nie osuwała. Jednocześnie w ten sposób uzyskaliśmy szerszy wjazd.


A to strefa patio - czyli w wersji polskiej wewnątrz podwórzowa :)

Ogródek, a raczej ogródki powstają głównie z tego co jest pod ręką, czyli kamieni, drewna, starych koryt czy blaszanych wanien. Roślinki pochodzą z rozsad, z tego co przyniesie sąsiadka lub co uda się ocalić od zagłady wykopując z jakiegoś zaniedbanego kąta. Niewiele kupowałyśmy. Są malwy, dalie, aksamitki, astry, jest lawenda, róże, wiosenne irysy i żonkile oraz tulipany. I jak widać na załączonych obrazkach jest wiejsko - jak na prawdziwą wioskę przystało :)
Praca w ogrodzie to rzecz szalenie radująca, przenoszenie kamieni, wykopywanie ziemi, jazda taczką, sadzenie roślinek. Bardzo lubię tą dłubaninę, a że wykonujemy ją głównie w weekendy, kiedy po tygodniu w wielkim mieście zaszywamy się na wsi, traktuję to jako swoisty sposób walki ze stresem.

Ha! Mamy nawet mały warzywnik, na który pomysł podpatrzyłyśmy w programie "M... w ogrodzie". Stary kompostownik, na który wyrzucana była trawa, gałązki, obierki i wszystkie organiczne odpadki, po kilku latach został przekopany a powstała z niego ziemia uformowana w taką oto pryzmę. Na pryzmie wysiałyśmy kabaczki i ogórki. Posadziłyśmy cebulą dymkę, a ziemniaki wyrosły same - ot ze wspomnianych obierek :)


I na dziś to tyle ... miło było was gościć. Z każdą porą roku ogród wygląda inaczej, zmienia szatę i charakter. Powyżej zdjęcia wiosenno - letnie, za których jakość przepraszam i obiecuję postarać się o lepsze, a że nieubłaganie nadchodzi jesień, zatem zapraszam was niebawem na następną przechadzkę.