Follow my blog with Bloglovin

Druga strona medalu - czyli o minusach życia na wsi PART II

Wracamy do cyklu sielsko - anielsko, ale nie zawsze ...

Wielki Brat Patrzy

O tym, że na wsi wieści rozchodzą się z prędkością światła wiedziałam. Im mniejsza społeczność tym większa ekspozycja... jasne. Naszą wioskę zamieszkuje około 180 osób,  kontakty utrzymuję może z dziesięcioma rodzinami, kolejnym dziesięciu potrafię przypisać nazwisko do miejsca zamieszkania. I na tym  kończy się moja wiedza odnośnie sąsiadów. Przeprowadzając się tutaj postanowiłam nie nawiązywać silnych więzi społecznych, nie wchodzić w komitywy itp. Życ z każdym w zgodzie i utrzymywać poprawne stosunki sąsiedzkie. Niestety okazuje się, że na wsi istnieją silne podziały, są obozy, są ich liderzy i zaplecze. Stare, pokoleniowe zaszłości nadal rzutują na życie i relacje. Nie każdy z każdym rozmawiać powinien, a mówienie napotkanemu sąsiadowi dzień dobry nie jest tak oczywiste jak mniemałam. Co więcej nie z każdym przy stole dożynkowym usiąść należy bo kiedy siedzisz z jednymi to znaczy żeś ich popleczniczk. Jeżeli rozmawiasz z drugimi to znaczy, że donosisz o czym ci z którymi siedziałaś rozprawiali. Połapać się w tym galimatiasie nie sposób i ja nie zamierzam.

Jednak o raju! Jakaż naiwna byłam sądząc, że żyjąc sobie na końcu wsi pod lasem, nikomu w oczy się nie rzucam, nikogo nie kłuję i dla nikogo tematem do rozmów nie jestem. A guzik prawda. Niedługo miną dwa lata naszej tu bytności i jak się okazuje to nadal świeży i chętnie odgrzewany temat. Nawet ludzie których nie znałam, ba nawet nigdy wcześniej nie widziałam, w pierwszym kontakcie wiedzą o mnie dużo więcej niżbym sobie tego życzyła. Abstrahuję już od tego czy posiadane przez nich informacje są prawdziwe czy nie. Po prostu wiedzą, interesują się i nie uważają za nietaktowne w pierwszym kontakcie wypytać o wszystko co ich ciekawi. A wiedzę czerpią ze wszystkiego. Z tego czy w niedzielę słychać u nas kosiarkę, czy przed odpustem przystrzygliśmy trawnik, czy i jak często widują nas w Kościele, etc. Zasypana gradem pytań zazwyczaj próbuję taktownie wybrnąć z sytuacji nie pozostawiając jeszcze więcej informacji do rozważania. Najlepiej wtedy sprawdza się zwykła zmiana tematu na rolę lub pogodę, a ostatnio wybawieniem jest Majeczka. Zaglądnięcie do wózka w celu poprawienia kocyka czy sprawdzenia ciepłoty rączek szybko wybija rozmówcę z toru myśli i już można czmychnąć dalej.

Ekspozycja społeczna i lawinowy przepływ informacji sprawia, że łatwo się "narazić". Wystarczy wypowiedzieć pogląd niezgodny z opinia większości i już jesteś persona non grata. Bo nic tak nie jednoczy jak próba wprowadzenia zmian, nowości, zejścia z wytyczonej ścieżki. Zapomnij człowieku o próbie edukacji na temat paskudnego życia psów na półmetrowym łańcuchu, lub o konieczności spacerowania z pupilami na smyczy. Zapomnij o zwróceniu uwagi na bezprawne wycinanie drzew... w końcu nie są twoje, a niczyje wiec co się sadzisz. Jakoś rok temu pisałam o walce z wiatrakami. Jak się okazuje walkę wygrałam - i nie przypisuję sobie tej zasługi - po prostu tak się złożyło, że ich nie będzie i nie wiadomo komu to zawdzięczać. Może sam sygnał że ktoś się nie zgadza, może wypowiedzenie swojego poglądu na spotkaniu z burmistrzem, a może po prostu inwestor się wycofał. Nie mniej jednak był to czas kiedy czułam się nieco trędowata... jakby przebywanie ze mną skutkowało byciem antywiatrakowcem ;)

I chyba tylko dzięki temu, że mieszkają tutaj naprawdę fajni ludzie, ta ekspozycja społeczna jest do zniesienia. Czasami bywa przyjemna, a nawet pożyteczna. Bo pomimo typowo ludzkiej ciekawości, wszechobecnych wieści zza płota, istnieje też wielka życzliwości i chęć niesienia pomocy, o którą tak ciężko w anonimowych wielkomiejskich społecznościach.

Ciąg dalszy nastąpi...

9 komentarzy:

  1. To chyba trafiłaś na jakąś dziwną wieś. My też u nas mimo, że mieszkamy w Studziance już prawie cztery lata niewiele osób znamy. Dużo osób z widzenia, kilka osób z nazwiska, z kilkoma utrzymujemy kontakty (nasza wieś jest znacznie mniejsza od Waszej), mimo to w ogóle nie czujemy się na świeczniku, nie czujemy że są jakieś strony, nawet jeśli to my o tym nie wiemy i nas to nie dotyczy, a przy dożynkowym stole witamy się z każdym i nikt na nas krzywo nie patrzy. Mamy raczej wrażenie, że mieszkańcy zaczynając od panów nadużywających alkoholu spod sklepu, kończąc na starszych samotnych paniach (tych dwóch grup jest u nas najwięcej) patrzą na nas przychylnie i życzliwością. Zawsze też odpowiadają dzień dobry. Może po prostu my mieszkamy za daleko od centrum wsi? Może wpływ na to miał fakt, że mój mąż wypił piwo z panami pod sklepem i pojawiliśmy się kilka razy na wiejskich potańcówkach, a raz nawet jedną zorganizowaliśmy (po naszym weselu)? Może za rzadko nas widują, a że do kościoła nie chodzimy to nie mają okazji?W każdym razie czujemy że możemy na sąsiadów, nawet tych, których znamy tylko z widzenia liczyć. Nie raz mąż kogoś ciągnął samochodem, kilka razy i my wyciągani byliśmy z błota przez pana z traktorem, którego na oczy widzieliśmy pierwszy raz. Nawet jeśli jakieś ploteczki się pojawiają (raz kupiłam w sklepie wiejskim śledzie i czekoladę i potem sąsiadka była oburzona, że piję wino na imprezie, bo przecież w moim stanie nie można, ale mi dolewała, bo kobiecie w ciąży się nie odmawia, bo urok może rzucić), to są one zupełnie niegroźne, zabawne i raczej prowokują mnie tylko do opowiadania ich jako anegdotki znajomym :) Pozdrawiam Cię ciepło i wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hymm... nie do końca o to o czym piszesz mi chodziło. Nie jest tak, że czujemy się źle, na świeczniku itp. Chodziło mi bardziej o opisanie pewnego zjawiska. Na wsi niewiele się dzieje, a wprowadzenie się młodych ludzi z wielkiego miasta, na wieś z której młodzi tylko czekają aby czmychnąć jest pewnego rodzaju "sensacją", bo stoi w opozycji do racjonalnych zachowań ;) A jeżeli chodzi o ekspozycję społeczną. To nie tylko My i nie tylko o nas, a o każdym. Sami chcąc nie chcąc wiemy co u kogo w podwórku i czterech kątach słychać nowego. A skąd to wiemy? No właśnie dlatego, że mimo wszystko żyjemy tu z ludźmi a nie z dala od nich. Wchodzimy w relacje społeczne bośmy stadnymi zwierzami ;) I tak jak napisałam w ostatnim akapicie ma to też wiele plusów, np. wzajemną pomoc, o której wspominasz. Jednak ja należę do osób, które chciały by aby jak najmniej wieści rozchodziło się w eter, a już na pewno nie chcę aby było to poza moją wiedzą. A tak niestety się dzieje. Zjawisko ekspozycji społecznej występuje wszędzie, jednak tutaj z dużo większą siłą i trzeba być tego świadomym decydując się na zamieszkanie na wsi, takiej jak moja ;) Pozdrawiam równie serdecznie! Buziaki :)

      Usuń
  2. Chyba każda wieś ma coś z Twojej opowieści. Wydaje mi się, że od nas samych zależy jak to odbieramy. Kiedyś bardzo to przeżywałam, bałam się kogoś urazić, bałam się co powiedzą. Teraz? Staram się żyć ze wszystkimi w przyjaźni. Bardziej przymykam oko na to wszystko. I na początku rzeczywiście- więcej było z tego wrogów niż przyjaciół. Teraz wiedzą jak a jestem. Może i wy dajcie się trochę poznać....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, tak jak piszesz zależy jak sami to odbieramy. Trzeba jakoś się w tym odnaleźć. Na początku jest ciężko, zwłaszcza dla kogoś kto lubi sam kontrolować stopień wiedzy innych o sobie i głębokość relacji ;) Najważniejsze jest uzmysłowienie sobie, że to zazwyczaj nie jest kwestia wrogiego nastawienia, niechęci czy nietolerancji a zwykła swojskość materii wiejskiej ;) Że tak jest, było i zapewne będzie i nie my pierwsi i nie ostatni. Co do poznania nas... to właśnie znani i poznani jesteśmy. W końcu stąd pochodzi moja Mama, żyli dziadkowie i ja również przez pierwsze dwa lata życia. Później wielokrotnie gościliśmy w Jot. I nie mam poczucia wyobcowania, wręcz przeciwnie. Może zatem dlatego bardziej odczuwam zainteresowanie nami? pozwolic na

      Usuń
  3. U nas we wsi jest bardzo podobnie. Ja mam na to sposób taki, że zapycham ludzką ciekawość - idę do sklepu (to taki prawie radio-węzeł wiejski) i przemycam tak niby od niechcenia kilka informacji o nas czy z naszego życia, mówię tylko tyle ile chcę powiedzieć, dzięki temu ludzie zaczęli nas traktować troszkę bardziej jak swoich (bo tacy zupełnie swoi to pewnie nigdy nie będziemy), nie wtykają nam nosa do domu ( a i tak bywało), nie wypytują zbytnio, generalnie jest milej. I faktycznie metoda "na dziecko" jest bardzo skuteczna ;-) też ją czasem stosuję gdy temat trzeba szybko uciąć.Pozdrawiam - zielononoga (buźki dla majki)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra metoda, informacja kontrolowana ;) Niestety u nas brak sklepu :( Dziękujemy i pozdrawiamy również :)

      Usuń
  4. My po 7 latach nadal nie znamy wszystkich, choć...wszyscy znają nas:-)) Na poczatku chodziły ploty, ze jestem lekarzem, albo...prokuratorem! Teraz już wszyscy wiedzą, że jestem dziennikarką. Wieść się rozeszła i teraz robię za " naszą dziennikarkę" dla całej gminy. Ostatnio jak potwierdzałam w delegaturze Urzędu Marszałkowskiego dokumenty za zgodność, zdumiałam się, bo urzędniczka po spojrzeniu na nazwę stowarzyszenia, zapytała, czy ja to ja i stwierdziła: aaa, to pani jest tą dziennikarką:-)). Ja w sumie lubię te wiejskie klimaty, mimo, że na wsi ploty chodzą o wszystkich, wiemy, kto ma " najdłuższy jęzor" i czasami z sąsiadkami pośmiejemy się z tego. I też są dwa, czy trzy obozy - jak w miastach na tzw. dzielnicy.
    Asia z Siedliska pod Lipami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, tak właśnie jest. Może po kilku latach i w Gminie będą mnie rozpoznawać. Póki co Radną Sołecką zostałam ;) P.S Widzę, że z tej samej branży jesteśmy :)

      Usuń
  5. hmmm ja to jednak inaczej na to wszystko patrzę, bo się wychowałam na wsi...
    my z sąsiadami zawsze w zgodzie żyliśmy, czasem że strata dla nas, i z dystansem dość mocnym. W plotki żadne nie wchodzilismy, ewentualnie były o nas ale w to rodzice nigdy nie pozwalali wnikać ani o tym dyskutować.

    Teraz mieszkam na innej wsi, po przerwie miastowej i na niej jest trochę inaczej, bo jesteśmy NOWI a więc na pewno przez jakiś czas na talerzu.
    Staramy być na dystans i po za życzliwymi rozmowami o pogodzie, wiosce czy dzieciach nie wchodzimy w inne rozmowy. Ale też my nie mamy potrzeby integracji i zaangażowania w życie wioskowe. Wolimy życie na uboczu i w cieniu, po swojemu.
    Ją to nawet na spacerach mało kogo spotykam bo zazwyczaj wybieram boczne leśne bądź polne ścieżki ;) No i trzeba zaznaczyć że my też na te spacery rzadko chodzimy, bo uprawiamy od rana do wieczora wolny podworkowy 'wybieg', więc mało reprezentacyjny ;)

    Na koniec dodam, że na wsi tej czy mej rodzinnej, zawsze mnie mega wkurzalo ludzkie gadanie i plotkowanie, bo widziałam ile szkody robi innym osobom. My tego nie odczulismy, bo rodzice mieli wspólna strategię nie wchodzenia w to, ale widziałam wiele złego z tego gadania. A potem nawet słowa przepraszam czy naprawienia szkody.

    OdpowiedzUsuń