Follow my blog with Bloglovin

Krajobraz w zimowej szacie

Dzisiejsza niedziela upłynęła pod znakiem wyprawy do Jot. Poza względami sentymentalnymi istniała czysto praktyczna potrzeba, potrzeba sprawdzenia jak mają się nasze rury z wodą i pan wodomierz. Ponieważ dom nie jest opalany, a na zewnątrz od kilku dni panują siarczyste mrozy, istniała obawa, że zabezpieczenie jakie wykonaliśmy w listopadzie nie wystarczy.


Z Wrocławia wydostaliśmy się całkiem sprawnie, wiadomo niedziela i wczesne godziny poranne. Dalej nie było już tak łatwo, dojazd do autostrady był fatalny, nie dość, że droga dziurawa to w dodatku szklanka na jezdni. Autostradę pokonaliśmy jak zwykle gładko. Zjazd z autostrady i co? I asfaltu nie zobaczyliśmy już aż pod sam dom. Pług odśnieżył a i owszem, ale najwidoczniej zgodnie z drugim standardem, w związku z czym wyprawa z kilkunastominutowej przerodziła się w ponad godzinną. Jednak przyznacie sami, że dla takich widoków warto było:



Jak mogłam się spodziewać, po ostatnich śnieżycach podjazd był zasypany, więc zaparkowaliśmy na poboczu, chwieliśmy łopaty w dłoń i rozpoczęliśmy odśnieżanie. Ostatnia zima nauczyła mnie odśnieżania, więc poszło nie najgorzej. Gdy już przebiliśmy się przez zaspy zastaliśmy dziwny widok, jedne okna zamarznięte, tak że nic nie widać, inne bez śladu dziadka mroza.


Wewnątrz czekała kolejna niespodzianka, w salonie ciepło, woda nie zamarznięta (nawet ta stojąca w butelce na oknie). Myślę sobie - dobrze, że nie musimy wymieniać licznika ( ostatniej zimy robiliśmy to dwukrotnie). Idziemy do kotłowni gdzie licznik jest zamontowany, patrzymy: w rurze woda nie zamarzła, nic nie kapie ( jestem już niemal pewna, że obejdzie się bez wymiany), Tato przygląda się bacznie licznikowi ... i ZONK.. rozsadziło. Rura owszem zaizolowana i otulona ale sam licznik nie, więc trzeba wymienić... gryyy. Na szczęście przed wyjazdem zabraliśmy rolkę waty mineralnej 20', a co za tym idzie ocieplanie nie zajęło wiele czasu.

W międzyczasie rozpaliliśmy w piecykach i nastawiliśmy wodę na ciepłą herbatkę z miodem i serniczkiem. Ci z was którzy mają własny niezamieszkany na stałe i jeszcze w trakcie remontu domek, rozumieją że zimą muszę wykazać dużo samozaparcia, żeby nie zrezygnować z wizyt w Jot. dla ciepła CO i ciepłej wody we Wrocku. Ale kiedy piecyki huczą rozpalone do czerwoności, a w domu unosi się zapach drzewa i robi ciepło za nic nie chce się wyjeżdżać.


Gdy sytuacja w domu została opanowana, przyszedł czas na rekonesans otoczenia. Żadnych usterek nie stwierdzono, nic się nie zawaliło i niczego nie ubyło. Poratowałam biedne nasze świerki bo gałęzie miały obciążone śniegiem do granic możliwości, popstrykałam parę fotek, przeszłam się do lasu i już zrobiło się ciemno.


A jak ciemno to pora wracać... właśnie w tych momentach najmniej chce mi się wyjeżdżać i snuję wówczas opowieści typu.. Za rok o tej porze będę siedzieć przed kominkiem w wygodnym fotelu z książką w jednej ręce i kubkiem czekolady w drugiej, na zewnątrz będzie już ciemno, tylko śnieg będzie skrzył od światła latarni... 
Ale to za rok, a dziś nie pozostało mi nic innego jak machnąć łapą na pożegnanie, wsiąść do autka i wrócić do miasta, już tęskniąc za powrotem...

3 komentarze:

  1. O, tak, zupelnie jak u mnie,gdy za kazdym wyjazdem... juz tesknie za powrotem.
    A las piekny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna jest taka śnieżna zima. Nie dziwie się że nie chce Ci się wyjeżdżać, nam też nie chce się wyjeżdżać z Niebieskiego w sezonie. :) W zimie nasz domek niestety śpi.. niedocieplony, nieuszczelniony pod dachem i nawet po rozpaleniu ognia jest lodowato...

    OdpowiedzUsuń