W tym roku ucząc się na własnych błędach przede wszystkim poszerzyłyśmy wraz z mamą teren pod warzywka, przekopałyśmy ziemię, ogrodziłyśmy całość deskami i zmniejszając ilość wysiewów, zwiększyłyśmy ich różnorodność. W tej chwili rośnie już rzodkiewka, a szczypior buja jak szalony, wschodzi sałata. Rosną zasadzone i wysiane ogórki oraz kapusta zwykłą i pekińska. Liczymy że wzejdą jeszcze cukinie i kabaczki. Do zacnego grona witaminowych dostarczycieli dołączyły również pomidory przywiezione aż z Wielkopolski i posadzone ręką mojego fachowca w precyzyjne rządki - bo wszystko musi być dobrze "zaprojektowane" ;)
A tak już pod koniec... po śnieżnobiałych kwiatach jabłoni nie został nawet ślad, a pusta ziemia warzywnika zazieleniła się roślinnością.
Oby pogoda sprzyjała i wszystko pięknie wschodziło i rosło, a już niebawem zajadać będziemy się świeżymi i nie nawożonymi nowalijkami :)
nie ma to jak zielenina z własnego ogródka:)
OdpowiedzUsuńPiękny warzywniczek się zapowiada!
OdpowiedzUsuńAle ładny warzywnik! Tylko z pomidorami to trzeba bardzo uważać - nie lubią ani zimna, ani deszczu. Moje w tamtym roku zawiązały owoce które urosły, zrobiły się zielone i już-już niemal można je było zrywać, gdy szlag je trafił, bo zgnilizna zapanowała w lipcu. W tym roku mam je pod folią, ale może u Ciebie lepszy klimat...
OdpowiedzUsuńJa miałam z pomidorami podobnie, jak fuks; może koktailowe są odporniejsze na zarazę; liczyłam tez na foliak, ale nie mam sposobu na mojemo męża, nie wiem, jak go podejść, bo ma tyle innych waznych zajęć na siedlisku. Jak go zmotywować?
OdpowiedzUsuńPiekny warzywniak, u Was jednak cieplej niz w naszej Finlandii.
Fajny blog, poczytam sobie.
Pozdrawiam serdecznie
jolanda